Byłem cholernie roztrzęsiony. Ale nie było czasu na takie wybryki. Odpaliłem silnik i czekałem aż ruszą. W końcu znalazłem się tuż za nimi. W odległości jakichś dwudziestu metrów. Śledziłem ich od samego domu, przez miasto. Łącznie około 15 minut jazdy samochodem. W końcu dojechałem do celu. Od początku wiedziałem gdzie zapewne pojadą. Dom, w którym Rose mieszka. Jak widać bardziej pasuje jej życie z matką i ojczymem niż z własnym ojcem. Ciekawe jak to się stało, że nie mieszkają razem. Wjechałem na podjazd dwa domy dalej i obserwowałem sytuację. Siedzieli w samochodzie i o czymś dyskutowali.
*Margaret’s P.O.V.*
- Tak jak mówiłem. Rose jest skrytą dziewczyną. Nie ma za dużo znajomych. Przynajmniej nie często ją ktoś odwiedza. Naprawdę chciałbym, żebyś jej nie zawiodła. Może jestem jaki jestem, ale chcę dla niej jak najlepiej. Chcę wynagrodzić jej wszystkie te lata, w których nie interesowałem się czymkolwiek z nią związanym - opowiadał ojciec Rose.
- Ale wie pan, że ciężko będzie nadrobić te wszystkie lata - kontynuowałam swój wykład na temat dobrego wychowywania, który przydałby się każdemu rodzicowi nastoletniej dziewczyny.
- Rozumiem. Dziękuję za rozmowę - uśmiechnął się po raz pierwszy pan Chris.
- Nie ma za co. Mógłby pan pomóc mi wyciągnąć rower z bagażnika? - zapytałam.
- Oczywiście - wyszedł i rozładował bagażnik.
- Dziękuję. Proszę pozdrowić Rose. I przede wszystkim poświęcać jej więcej czasu. O wiele więcej, bo to najważniejsze. Na pewno ważniejsze niż drogie upominki - uśmiechnęłam się - Do widzenia.
- Do widzenia - wsiadł w samochód i pojechał.
Weszłam do domu, przywitałam się z rodzinką i pobiegłam na górę.
W końcu mogłam w spokoju „wylewać“ swoje żale. To uczucie było nie do zniesienia. Kolejny frajer. Pierdolcie sie wszyscy.
Zasnęłam. Nawet nie wiem kiedy. Obudził mnie dzwonek telefonu. Ashton?!
Szczerze? Miałam ochotę odrzucić połączenie, ale nie minęło wiele sekund i już rozmawialiśmy, przecież tak naprawdę nigdy bym tego nie zrobiła.
- Co? - zapytałam poirytowana.
- To ja Ash.
- No przecież widzę, nie rób ze mnie idiotki już po raz drugi.
- Chcę cię przeprosić. Nie miałem czasu poinformować, że nie będzie mnie tam, że nie wystąpimy. To była siła wyższa. Przepraszam...
- Jak sie chce, to czas sie zawsze znajdzie. Daj już spokój...
- Prosze...
- O co? O co do cholery prosisz?! Co ja mam ci powiedzieć?!
- Wybacz mi. Po prostu. Nie wiem już co mam zrobić. Wiem, że byłem totalnym debilem. Nie odezwałem się, jak tchóż, czy coś. No nie wiem, nie wiem co mam ci jeszcze powiedzieć. Przecież nie było tak, że nie odpisywałem bo byłem z inną czy coś. Cały czas byłem blisko, nawet nie wiesz jak.
- Telepatycznie? Aha. Coś tak nie odczułam.
- Dobra. Ja pierdole... Daj już spokój, nie denerwuj mnie, zależy mi. Możesz mi nawet strzelić w pysk jak mnie spotkasz. Cokolwiek. Tylko błagam, wybacz mi... - w jego głosie dało się słyszeć wyraźną desperację.
- OK. To kiedy bede miała okazję porządnie dać ci w pysk?
- Za 20 minut u ciebie...
- Za 15 minut. I ani minuty mniej.
- Jak sobie życzysz, do zobaczenia.
Rozłączyłam się. Byłam dla niego zbyt oschła. Mam nadzieję, że nie zraził się. Boże... Mam ochotę podskoczyć ze szczęścia tak wysoko, że rozwalę głową sufit i dach. Zawsze wiedziałam, że przecież jest porządny. Zbiegłam na dół, poprawiłam makijaż, napiłam się i wyszłam przed dom. Zadzwonię do Rose, mam jeszcze 5 minut.
Za drugim razem odebrała.
- Tak?
- No hej Rosie, nie zgadniesz co się stało! - niemal wykrzyczałam do słuchawki.
- Cześć cześć, co jest?
- No zgadnij kto się odezwał!
- Hmm, chyba nie zgadnę. Ashton?
- Tak. Tak tak tak! Tak! - mam nadzieję, że nikt w okolicy tego nie słyszał...
- Spokojnie. Dobra. I co miał ci do powiedzenia?
- Że jest idiotą...
- A no to, to my już wiemy.
- ... i że przeprasza, i że za chwilę tutaj będzie.
- No i pięknie. Byle tylko znów czegoś nie odpierdolił. Wtedy już nie ręczę za siebie. Ma koleś wtedy prze-je-ba-ne.
- Rosie daj spokój, nie sądze by taki był.
- Ty nie myślisz racjonalnie - zaśmiała się.
- Dobra, kończe, bo podjeżdża. Paa, do zobaczenia w szkole.
- Paa, baw sie dobrze.
Wsiadłam do samochodu.
- Cześć - rzuciłam nie patrząc na niego.
- Cześć, miło cię widzieć.
- Wzajemnie - spojrzałam na niego i mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Dziś jestem do twoich usług. Gdzie jedziemy?
- Na rynek Ashi - z trudem powstrzymywałam śmiech.
- Ashi? Hmmm, no dobra - zaśmiał się.
Całą drogę rozmawialiśmy. Jak zwykle. Zresztą tematów nam nie brakowało. Nawet wspólnych.
- Co się stało, że koncert nie wypalił...?
- Dużo by opowiadać. Problemy rodzinne. Nie pozałatwiane sprawy. Przeszłość dopadła. No co tu dużo mówić. Nie jest kolorowo, ale nie będę zanudzał.
- Nie zanudzasz. Możesz mi powiedzieć. Na pewno będzie ci lżej, a ja gwarantuję, że to zostanie między nami.
- To kochane. Opowiem innym razem, dziś nie po to się spotkaliśmy.
Dojachaliśmy na miejsce. Zaparkował jakieś 150 m od rynku.
- No to w drogę - rzekł entuzjastycznie.
- W drogę...
Po pierwszych kilku krokach postanowiłam zacząć rozmowę.
- Ash...
- Tak Maggie?
- Obiecaj mi, że już nigdy mnie nie wystawisz.
- Czemu miałbym to zrobić. Obiecuję, że za każdym razem, co by się nie działo, conajmniej wyślę ci smsa.
Uśmiechnęłam się. Spojrzał na mnie i chwycił za rękę. Nie uśmiechnął się. W jego oczach był ból. Co się stało? Dlaczego jest taki smutny...
- Wierzę ci.
Uśmiechnął się. Spacerowaliśmy tak wokół rynku.
- Może usiądziemy? - zaproponował.
- Dobrze - z daleka wypatrzałam wolną łąwkę - tam będzie odpowiednio.
- Jak sobie życzysz. Dziś rządzisz ty, ale pamiętaj, nie zawsze tak będzie - spojrzał na mnie z miną szalonego pedofila i chwycił za tyłek.
- Głupek... - zaśmiałam się.
Usiedliśmy na ławce. Przytulił mnie.
- A dzisiaj co jest, jakiś dzień dobroci dla zwierząt, że taki miły jesteś? Wiesz, nie żeby mi to przeszkadzało...
- Dobrze, już nie będę. Odwrócił się plecami do mnie z miną skrzywdzonego szczeniaczka.
- Oj masz tak robić, cześciej, zawsze... No odwróć się. Ashi... - przytuliłam go od tyłu.
- Puść mnie - powiedział całkiem poważnie.
- OK? - usiadłam tak jak wcześniej.
- Wiesz co?
- Co?
- Słodko dziś wyglądasz.
- Ja?
- Niee, co ty. Nie żartuj. Ten słup tam za tobą. Cudowny, nie?
- A no tak. Piękny jest - spojrzałam - w moim guście.
- W moim też. Jest najcudowniejszym słupem, jaki kiedykolwiek spotkałem w życiu. Żaden słup tak na mnie nie działał. Cholerny słup... Chyba się zauroczyłem. Może nawet zakochałem? O nie! Co ja teraz zrobie...?! Codziennie będę tu musiał przyjeżdżać by go widywać, bo inaczej z tęsknoty umrę...
- Jakie słodkie wyznanie. Wiesz, gdybym była tym słupem, to powiedziałabym ci, że czuje to samo. I założe się, że ten słup myśli tak samo.
- Cholernie chciałbym dotknąć tego słupa. Skraść mu buziaka. Namiętnego. Cudownego.
- No to masz ułątwione zadanie. Jest tuz obok ciebie. Działaj.
Przysunął się do mnie i spojrzał w oczy.
- Mogę?
- Oczywiście, tylko szybko, żeby nikt nie zauważył.
Powoli i delikatnie zaczął się zbliżać do mnie. Gdy nasze usta dzieliły zaledwie 2 cm wstałam - to ja cię zakryje, żeby nikt nie widział.
- Ejj wiesz ty co... Menda jesteś.
- Wiem. To komplement rozumiem? 1:0 dla mnie - zaśmiałam się.
Przecież wiadomo, że cholernie tego chciałam. Ale co mi tam, czym dłużej poczekam, tym cudowniej będzie smakować to, na co długo czekałam.
- Chodźmy na lody - zaproponowałam.
- OK, to które miejsce wybieramy?
- No nie wiem, tam za rogiem są całkiem dobre.
- Nie no, myślałem, że wolisz jakieś bardziej ustronne miejsca. Jakąś ciemną uliczkę czy coś. Jednak jak widać jesteś bardzo odważna, albo lubisz wmiejscach publicznych.
- Zbok...
- 1:1 , remis - zaśmiał się.
- Do ilu gramy?
- Nie gram z tobą.
- Pierdol się.
- Z tobą? Zawsze.
- A z łokcia w ten twój cudownie wyrzeźbiony brzuszek byś nie chciał?
- Skąd wiesz, że wyrzeźbiony? - zdziwił się.
- Wiem gdzie mieszkasz. Podglądałam cię dziś cały ranek.
- Czy ty mi grozisz?
- Nie, ostrzegam.
- Oj mała, mała...
- Nie taka mała, mała to jest... no. Nie dokończe.
- A tak na serio to zgadłaś, że wyrzeźbiony. Trochę ćwiczę.
- Wiem. Przytuliłam cię i tak jakoś poczułam, a po za tym gdy szliśmy pod wiatr, to na koszulce pojawił się delikatny zarys... No wiesz o co chodzi.
- Co, podoba ci się. Wiem to.
- Co ty, ja mam lepszy brzuszek - zaśmiałam się a on razem ze mną.
***
- Dwa razy po dwie gałki - poprosił sprzedawczynię Ash, a ja niemal zwijałam się ze śmiechu stojąc obok - jakie chcesz smaki?
- Czekoladowy i truskawkowy.
- Dobrze skarbie - odpowiedział, z naciskiem na to drugie - prosze bardzo.
- Dziękuję misu pysiu - spojrzałam na niego rozbawiona jego miną.
- Dla mnie te same smaki... - spojrzał na mnie drwiąco.
- Papuga... - rzuciłam wjego stronę ze zbulwersowaną miną.
- Też cię kocham - zaśmiał się zjemy w aucie czy na ławce?
- W aucie.
- Marzysz, jeszcze mi tam nasyfisz.
- Spadaj...
Zaśmiał się i objął jedną ręką. Ruszyliśmy w stronę samochodu. Po drodze zdąrzyliśmy już zjeść.
Podszedł do drzwi pasażera, otwożył...
- Proszę bardzo słońce.
- Ależ dziękuje cukiereczku.
Znów się zaśmialiśmy.
Po drodze znów tematów nie było końca, ale że droga do domu z rynku była krótka, to nawet połowy nie udało się zrealizować.
- W końcu w domu - zaśmiałam się.
- Miłe to było bardzo... - rzekł sarkastycznie.
- Oj tam, żartowałam.
- To co, kiedy widzimy się znów?
- Mówiłeś, że musisz odwiedzać codziennie swój ukochany słup i tak sobie myśle, że mógłbyś mnie też tam zabierać za każdym razem. Może też znajdę jakiś swój ukochany słup przy innej łąwce.
- Dobrze, jestem za. Będziesz naszą przyzwoitką.
- Ok, moge być.
- No to nic, na mnie już czas. Było miło.
- Bardzo miło. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - podał mi dłoń z uśmiechem. Spojrzałam w jego oczy. Nie mogę już dłużej czekać... Zbliżyłam się. Uśmiechnęłam.
- Zamknij oczy, masz coś chyba na powiece... - zamknął oczy.
- Co tam jest?
Uśmiechnęłam się szerzej, zamknęłam oczy i...