- Nadal nie wiem o co ci chodzi - rzekła Rose wciąż wpatrując się w mój rower.
- Nie widzisz? Serio?! Mam przebite koło, do domu daleko i do tego jestem wkurzona. Co za pechowy dzień. Wszystko dzisiaj przeciwko mnie. Mam dość - wzięłam rower i zaczęłam prowadzić w stronę domu.
- Spokojnie. Pójdziesz do mnie, coś się wymyśli, rodzice po ciebie przyjadą czy coś. Jest weekend, więc nie musisz się spieszyć do domu. A może da się to jakoś szybko naprawić.
- Naprawić nie da rady - westchnęłam. - To chodźmy do ciebie, może ochłonę i tam pomyślimy... - zmieniłyśmy kierunek na dom Rose, który był oddalony od rynku jakieś 20 minut pieszo. W porównaniu do mojego, gdzie musiałabym iść ponad godzinę, to całkiem niedużo, jednak nie to mnie przerażało. W głowie wciąż krążyła myśl „Dlaczego nie przyszedł? Dlaczego koncert się nie odbył? Wystawił mnie? W sumie wszystkich. Nawet nie odpisał... Nie wiedziałam co było tego przyczyną, ale jak zwykle myślałam o najgorszym. Może mu się zwyczajnie znudziłam. Albo coś mu się stało?
Przez większą część drogi milczałyśmy. Rose dobrze wiedziała w jakim jestem stanie. Kolejna akcja, która kosztowała mnie dużo nerwów.
- Nadal ci zimno? Cała się trzęsiesz - zapytała Rose.
- Nie nie. To chyba z nerów czy coś.
- Nie dziwę ci się - chwyciła mnie za ramię - Może jeszcze wszystko się wyjaśni. Ale nie możesz się przejmować takim debilem. Nie ten to inny. Daj spokój.
- Ale ja nie chcę innego - strąciłam jej dłoń i przyspieszyłam.
Ulica, na której mieszkała Rose, nocą wyglądała bajecznie. Na wejściu witały nas porozstawiane w dokładnie takich samych odległościach latarnie, ale to nie były te zwykłe lampy, które miałam na mojej ulicy. Te wyglądały magicznie. Były eleganckie i nowoczesne, a jednocześnie cechowały się prostotą. Niemal każde podwórze rozświetlały podświetlane fontanny, małe lampki ogrodowe i inne światełka bądź latarnie. Można było poczuć się tu jak w niebie. Wszędzie „światłość“. Większość domów było w jasnych barwach, wśród których przeważała biel. Co drugi dom był biały, reszta to najjaśniejsze odcienie innych kolorów. Zaintrygował mnie tylko jeden dom. Był czarno-niebieski. Mimo to był bardzo piękny i chyba najbardziej oświetlony na całym osiedlu.
Postawiłyśmy rowery przed domem Rose i weszłyśmy do środka. Jej ojciec leżał na kanapie i oglądał tv, a gosposia przywitała nas z pytaniem „Czy jesteście głodne?“ Rose kazała przynieść coś ciepłego i smacznego do pokoju gościnnego na górze.
Usiadłam na fotelu obrotowym w pokoju Rose i kręcąc się dookoła nadal myślałam o Ashtonie, który wypełniał jakieś 85 % moich dziennych myśli, co bardzo dało się odczuć w szkole na lekcjach, gdy zamiast słuchać nauczycieli, wciąż w głowie miałam tylko jego.
- Kolacja - wypowiedziała z uśmiechem gosposia i położyła przed nami dwa duże talerze. Spojrzałam na swój. Nie miałam ochoty na nic. Odsunęłam go od siebie i napiłam się soku.
- Co ci jest...? - zapytała Rose, choć dobrze znała odpowiedź.
- A co może być. Wystawił mnie. Po prostu olał - oparłam sie o fotel i zamknęłam oczy.
- Nie zadręczaj się tym - wzięła pilot i włączyła telewizor i DVD. Zmieniła płytę i włączyła utwór z pozycji dziewiątej - The Beatles - „Hey Jude“.
- Chyba właśnie tego potrzebowałam...
- Widzisz. Ja wiem co włączyć - zaśmiała się a ja razem z nią.
- No z tym trafiłaś idealnie.
- Mam pomysł. Może mój tata odwiózł by cię do domu? Rower zostanie tutaj, a jutro po szkole pójdziesz ze mną tutaj, wtedy będzie już naprawiony i wrócisz do domu. Już ja o to zadbam.
- Co Ty. Za dużo zachodu, nie zawracaj głowy ojcu.
- To ja sie idę zapytać - zbiegła po schodach zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Znów zostałam sama, ale nie na długo. Po zaledwie minucie Rose wbiegła na górę.
- Zawiezie cię jutro z samego rana. Dzwoniłam już do twojej mamy i się zgodziła. Dzisiaj szalejemy, takie małe party. Mam niespodziankę - uśmiechnęła się.
- Co ty znowu wymyśliłaś? - zaśmiałam się.
- Time to karaoke! Biegnę po mikrofony - pobiegła do pokoju.
- No dobra. Widzę, że nudno nie będzie... - napiłam sie soku.
*Ashton’s P.O.V.*
Muszę ją chronić, więc zrobię to, o co ten podły skurwiel mnie poprosił - pierwsza myśl po przebudzeniu. Dopiero teraz dotarło do mnie co mam zrobić. Ochronić swoją miłość i jednocześnie zniszczyć życie jej rówieśniczce - córce Chrisa. A co jeśli ją też ktoś kocha, a ona kocha jego? Może zepsuję ich więź by nie zniszczyć własnej? Co on w ogóle chce z nią zrobić? Pozbędę się jej. Ale nie tak jak dotychczas. Zresztą coś wymyślę, bo nie chcę nikogo już krzywdzić.
Z zadumania wyrwał mnie dźwięk telefonu. „Mikey“. Zapomniałem o chłopakach. Muszę się z nimi spotkac i wyjaśnić.
- Halo - rzekłem spokojnym tonem.
- Co ty odpierdalasz? Gdzie się podziewasz? Nie rób sobie jaj, co to miało w ogóle wczoraj być?! - klął do słuchawki wściekły Michael.
- Musimy się spotkać. Koniecznie. To nie jest sprawa na telefon... - dodałem.
- Obyś miał jakieś sensowne wytłumaczenie, bo inaczej nie ręczę za siebie i za nich też. Za 20 minut chcemy cie widzieć u mnie - po tych słowach rozłączył się.
Ogarnąłem się, sięgnąłem po kluczyki i wyszedłem z domu. Na podwórzu czekała mnie niemiła niespodzianka. Louis stał na wjeździe pociągając cygaro.
- No witam. Jak sie domyślam właśnie wyjeżdżasz, ale nie zajmę ci dużo czasu.
- Czego chcesz? Szybko, bo nie mam czasu.
- Jeśli chodzi o tą dziewczynę, to chcę, byś już dzisiaj ją namierzył i nie spuszczał z oczu przez kilka dni. Poobserwuj co robi, z kim się spotyka itd. Zakumpluj się nawet, wiem że potrafisz. Prawdopodony adres jej pobytu dostaniesz jeszcze raz smsem. To z pewnością villa Chrisa.
- Dobra, pojade wyjaśnić chłopakom a później pod wskazany adres. - wsiadłem do auta i pojechałem.
Po dziesięciu minutach byłem już na miejscu. Michael stał już pod drzwiami z założonymi rękami i niezadowoloną miną.
- Ty chory jesteś baranie?! - krzyknął, gdy ledwo co wysiadłem z samochodu.
- Spokojnie, wejdźmy do środka to wam wyjaśnie - wszedłem do domu. Na kanapie przed telewizorem siedzieli Calum i Luke. Odwrócili się niemal jednocześnie w moją stronę.
- Co teraz powiesz fanom? Przez ten wczorajszy wybryk nie mamy najlepszej opinii. Sprzedaż biletów na koncert w Atlancie drastycznie spadła, a wiesz, że to dla nas duża szansa. Nie jesteśmy długo w showbiznesie i raczej powinniśmy sprawiać wrażenie porządnych i odpowiedzialnych ludzi, a nie gówniarzy, którzy odwołują koncerty kiedy chcą - rzekł Luke.
- Sprawa jest dosyć poważna - zacząłem. - Nie mam za dużo czasu na wyjaśnienia. Ogólnie powiem krótko i szybko. Louis zlecił mi ostatnie zadanie. Mam je wykonać i da nam już spokój na zawsze.
- Myślałem że już to zrobił - oburzył się Cal.
- Mam uprowadzić córkę Chrisa. I najgorsze jest to, że nie moge mu się postawić. On trzyma mnie w garści. Zna mój czuły punkt. Zagroził, że jeśli nie będę wykonywał jego poleceń, to moja „przyjaciółka“ tego nie przeżyje...
- Przyjaciółka? Kto... - zdziwili się chłopcy.
- Luke. Wiesz o kogo chodzi. To ta Margaret... Skurwiel widział mnie z nią i grozi, że jego ludzie się nią zajmą. Że też nie mogłem jej poznać później - ścisnąłem kluczyki w pięści.
- I co teraz zrobisz? - zapytał Luke.
- Nie mam innego wyjścia, musze tam jechać, obczaić sytuację no i najpierw ją namierzyć, ale jeszcze nie wiem co z nią zrobie, gdy już uda mi się ją porwać. Nie chce jej robić krzywdy, a on każe mi ją zabić albo wywieźć z kraju i sprzedać.
- Troche słabo. Lepiej ją wywieźć czy coś, ale nie sprzedawać - wtrącił się Michael. - Niech sobie żyje gdzieś w Ameryce czy jeszcze innym końcu świata.
- Dobra, właśnie dostałem smsa z adresem, jade tam.
- Pojechać z tobą? - zaproponował Luke.
- Ja też mogę - dodał Cal.
- No i ja, bo jak wszyscy, to wszyscy - uśmiechnął się Mikey.
- Nie. Muszę sam, ale dzięki za troskę - uśmiechnąłem się i wyszedłem.
Po drodze znowu myślałem tylko o niej. Co jeśli mi się nie uda? Co jeśli nawet mi się uda, to ona i tak wpadnie w ich ręce? Przecież Louis to nieprzewidywalny człowiek. Jedno mówi, drugie robi, trzecie myśli...
Wpisałem adres w nawigację. Nie kojarzę tych okolic, ale widać, że tu tylko „biedni“ mieszkają. Wszystko błyszczy jak w Las Vegas. Nie lubie takiej przesadnej wyniosłości jaka tu panuje. Ludzie w strojach kamerdynerów i gosposi biegają za psami i zbierają ich kupy z trawników. Bogate, rozpieszczone i niekochane dzieci uciekają przed nianiami. Jeden nawet wybiegł mi przed maskę i zaczął drzeć mordę. Mogłem dodać gazu, a ja głupi zahamowałem.
W końcu znalazłem się pod tym domem. To był cel mojej podróży. Duży wystawny dom z filarami, fontanną. Nieźle. Na bogato. Ustawię się w dość strategicznym miejscu i rozpocznę obserwację.
*Margarets’s P.O.V.*
- Fajnie było, dzięki za wszystko.
- Rower już w bagażniku, naprawiony oczywiście, ale po co masz jechać sama, skoro tata obiecał, że cię odwiezie - Rose uśmiechnęła się i pożegnała ze mną - To do jutra, widzimy się w szkole.
- Paa - przytuliłam ją i wyszłam z domu.
Samochód już czekał. Tata Rose już siedział w samochodzie. Sprawdziłam jeszcze czy rower jest w bagażniku, tak na wszelki wypadek.
Rozejżałam się dookoła i wsiadłam.
*Ashton’s P.O.V.*
Godzina 9.47 - ktoś wychodzi z domu.
Jakiś facet. No tak. To nasz Chris. Zaraz za nim jakaś dziewczyna, w kapturze. To na bank ta jego córusia. Dobra, podchodzi do bagażnika. Otwiera... Ciekawe co tam... Rower?! No dobra, nie wnikam. Ścigąnij ten pierdolony kaptur. Ooo o o o tak! No ściągaj. Czytasz w moich myślach mała... Jakie ładne, długie blond włosy. Jakbym skądś je znał... Nie ważne. No odwróć się no... Nooo... No dalej... Że kurwa co?! Margaret?! O nie nie nie... To nie może być prawda... To jakaś komedia, ukryta kamera?! Louis mi zrobił taki pożegnalny żart?
Wbiło mnie w fotel. Dosłownie. Nie umiałem złapać tchu. Nie wierzę... Dlaczego akurat ona musi być jego córką.
Przecież byle jaka dziewczyna nie wychodzi sobie tak o jak gdyby nigdy nic z domu obcego kolesia jak ze swojego i wsiada do jego samochodu. Nie trudno się domyśleć, że to jest jej ojciec. Tylko kim jest ten facet, z którym mieszka? Może drugi mąż mamy czy coś. Poprostu jej ojczym.
Boże, w co ja się wpakowałem. Jak mam uprowadzić dziewczynę, którą jeśli nie uprowadzę, to i tak zajmią się nią ludzie Louisa?! To wszystko jest bez sensu. Ten stary debil to ale wymyślił.
Poczułem jak łzy spływają mi po policzkach. Dawno nie czułem się tak bezradny. Cholernie bezradny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz