*Ashton's P.O.V*
- Co to były za dziewczyny? - zapytał Luke.
- Margaret i Rose. Pierwsza to ta, którą prawie potrąciłem dzisiaj. Z naszymi znajomościami zdążyłem się zorientować trochę skąd pochodzi i parę innych istotnych rzeczy.
- Ty to masz łeb, zresztą zawsze miałeś do takich rzeczy.
- Jednak trochę doświadczenia mam - klepnąłem kolegę w ramię i odpaliłem mustanga. - To jedziemy, bo pewnie już czekają. Michael się wkurzy jak się spóźnimy. Calum pewnie nawet nie zauważy, za dużo dziewczyn tam będzie żeby się nami przejmować.
- Racja - przyznał Luke.
Ruszyłem na pełnym gazie. Kocham warkot tego silnika, cudowna muzyka dla moich uszu. Mustang gnał przez miasto wymijając wszystko, co spotkał na swojej drodze. Po dziesięciu minutach podjechaliśmy pod dom naszego przyjaciela.
- Czy wy kiedykolwiek wpadniecie punktualnie na jakąkolwiek imprezę? - zapytał poirytowany Michael.
- Lepiej późno niż później. - zaśmiałem się i wszedłem do środka. Jak zwykle tłumy bawiły się w dużym salonie połączonym z jadalnią i kuchnią. Na pierwszy rzut oka wyhaczyłem już kilka zgonów.
- Coś czuję, że to będzie długi wieczór... - stwierdził Luke.
Z daleka dostrzegłem machającego nam Caluma. Podszedłem do niego.
- Cześć stary. Którą już dzisiaj wyrwałeś? - zaśmiałem się.
- Dzisiaj sobie odpuszczam. Czas dorosnąć, znaleźć porządną i nie skakać z kwiatka na kwiatek. Czasy szaleństw się skończyły, teraz mam moją Megan.
- Widzę postępy. - trudno było mi zachować powagę. Calum i poważny związek? Dziwne, ale może w końcu prawdziwe.
- A ty jak tam w tych sprawach? - spytał drwiąco.
- Ja to będę wiecznym singlem, żadna mnie nie chce - stwierdziłem sarkastycznie z udawanym smutkiem.
- A weź spadaj, jeszcze będziesz chciał, żebym ja ci coś poopowiadał.
- No jest taka jedna. Dzisiaj ją poznałem. Ale nie jest taka sama jak te dotychczas.
Czy ja to powiedziałem?! To była tylko moja głośna myśl...
- Co masz na myśli, że nie taka sama? - Cal zaśmiał się szyderczo.
- Udaje niedostępną, tajemniczą, czasami nawet lekko agresywna. Dogryza, a jak już chcesz iść to nie chce cię wypuścić ze swoich szponów...
- Uważaj, takie są najniebezpieczniejsze. Zakochasz się jeszcze i co wtedy.
- Może wtedy dorosnę uczuciowo tak jak ty - uśmiechnąłem się i poszedłem do kuchni po coś mocniejszego.
A co jeśli ona serio tak na mnie podziała - rozmyślałem powoli sącząc drinka.
Może lepiej uciec póki nie jest za późno, dać sobie z nią spokój. Ale nie wiem czy potrafiłbym. Co za dziewczyna... W jeden dzień tak zawrócić w głowie i to do tego mi. Mi? Wcześniej wątpiłem, że to w ogóle możliwe, a teraz co?! Już nigdy nie będę szalał na drodze bo znów jakąś prawie potrącę i będę miał tylko problemy.
W tym momencie mój telefon zawibrował. Sms:
" Czeeść. Nie wiem, czy wystarczająco szybko napisałam, ale nie wiedziałam co napisać, więc po prostu się zapytam: Co tam? :-) "
Uśmiechnąłem się. Z takiej ostrej w taką słodką? No nieźle. Tylko co jej odpisać...
Po chwili zastanowienia odpisałem: "Wszystko dobrze, siedzę na kanapie i piję drinka. A mogłaś tu być ze mną. Dlaczego nie mogłyście jechać z nami?"
W oczekiwaniu na smsa skoczyłem po kolejnego drinka.
Odpisała.
"Ja chciałam, ale koleżanka nie czuła się zbyt dobrze i musiałyśmy wracać."
Niezła ściema, całkiem zdrowo wyglądała ta Rose. No ale trudno.
"Nic się nie stało, następnym razem nie będziecie mogły nam odmówić. :-)"
"Nawet nie chciałabym odmawiać. Muszę kończyć. No wiesz, szkoła itd... Paa ;-)"
Spojrzałem na zegarek. Co?! Już pierwsza w nocy?
"Rozumiem, śpij dobrze ;-*"
Po chwili poszukiwań znalazłem Michaela. Siedział z Calem i Lukiem na kanapie w salonie. Zachciało im się zawodów kto więcej wypije...
- Mikey, nie pij tyle, bo ci włosy przefarbuję jak będziesz spał - trzepnąłem go w głowę z uśmiechem. - Gdzie mam dzisiaj spać?
- Tam gdzie zwykle, dzisiaj sypialnia jest twoja.
- Dzisiaj śpię sam.
Mike spojrzał na mnie zdziwiony.
- Sam? No niedobrze, przyślę ci tam kogoś - zaśmiał się.
- Nawet nie próbuj, mam dość wszystkiego na dziś.
- To przez tą laskę? - zaśmiał się Cal.
- Udam, że tego nie słyszałem. Do jutra.
Co za oczy, mógłbym się w nie wpatrywać godzinami, dniami, miesiącami. Całe życie. Nienawidzę jej. Szczerze nienawidzę. Co ona ze mną zrobiła.
Kręciłem się z boku na bok, nie umiałem zasnąć, a gdy już prawie mi się udało nagle usłyszałem ciche pukanie do drzwi.
- Proszę... - wymamrotałem już porządnie wkurzony.
Do pokoju weszła jakaś postać. Nie włączyła światła. Kto to do cholery. Włączyłem małą lampkę na stoliku, która akurat oświetliła twarz mojego gościa.
- Czego ty tu chcesz... - wkurzyłem się podwójnie.
- Przyszłam cię odwiedzić, nie udawaj, że się nie cieszysz - usiadła obok.
- Ale mówiłem ci już coś Kate, z nami koniec, było i minęło - to była moja ex. - W tym momencie jesteś ostatnią osobą, którą chciałbym zobaczyć - rzuciłem oschłym tonem.
- Nie denerwuj się tak. Za chwilę sprawię, że w końcu się odprężysz, znów - po tych słowach wstała i usiadła mi na kolanach.
- Lepiej zejdź po dobroci, zanim cię zrzucę.
- Nie mam takiego zamiaru - zarzuciła mi ręce na szyję i zaczęła całować.
- Odwal się dziewczyno! - zrzuciłem ją na łóżko i wstałem.
- Przecież kiedyś ci się to podobało, nawet bardzo - spojrzała na mnie z tą swoją sukowatą miną i wstała.
- Wypierdalaj stąd, albo ja wyjdę... - wskazałem palcem na drzwi.
- Dobra. Idę - wyszła trzaskając drzwiami.
Zamknąłem się na klucz. Mam już dość. Nie wiem co się ze mną dzieje, jakoś mi duszno i jeszcze ona musiała tu przyjść. Zajebiście. Jestem ciekaw, którego to sprawka, ale zgaduję, że Mike'a. Nawet jeśli chciał dobrze, to mu się to zwyczajnie nie udało. Tej suki nie chcę widzieć na oczy. Wielokrotnie mnie zdradzała i to nie z jednym, a teraz sobie tu po prostu przychodzi i myśli, że może na coś liczyć. Choćbym miał do końca życia być sam, to z nią nie chcę mieć nic wspólnego. Jest tyle porządnych dziewczyn, za to tak dużo negatywnych opinii o mnie krąży po całym mieście. "Dupek, który zabawia się z każdą." to było typowe określenie na moją osobę. Po części była to prawda. Muszę się wyspać przed próbą.
*Margaret's P.O.V*
Wysłał mi buziaka! Nie wierzę! Ale i tak go nienawidzę. Nienawidzę go za te jego orzechowe oczy, nienawidzę za ten uśmiech i przede wszystkim za sposób, w jaki na mnie patrzy. Nienawidzę też faktu, że jest czwarta nad ranem, a ja o 6 muszę wstać do szkoły. A także nienawidzę tego, że widziałam go tak krótko, a tym bardziej, że tak na mnie działa. Podsumowując: Nienawidzę wszystkiego.
O szóstej zadzwonił budzik. Od dziś jego też nienawidzę.
Na wpół przytomna próbowałam zebrać myśli. Nie miałam apetytu, więc wzięłam do szkoły więcej jedzenia niż zwykle. Muszę opowiedzieć wszystko Rose. Choć nie było co opowiadać, bo to raptem tylko kilka smsów, to miałam ogromną potrzebę wygadania się jej.
- Wysłał mi nawet buziaka na dobranoc - podekscytowana zaczęłam machać rękami.
- Wow. To musi być miłość - odparła Rose znudzonym, sarkastycznym tonem.
- No dzięki, tak mnie wspierasz.
- Wykaże się, jak da ci prawdziwego, a nie jakiś dwukropek i gwiazdkę.
- Może da - wystawiłam język w jej stronę.
- A może nie - uniosła brwi.
- Zdziwisz się.
- No zdziwię się i to bardzo.
- To się zdziwisz.
Zaczęłyśmy się śmiać.
- Jakie poważne tematy poruszacie drogie panie? Czyżby to była twórczość szekspirowska? - rzuciła zimnym tonem nasza "najukochańsza" pani profesor. Tak, to była ta "suka".
- Gdyby się dobrze temu przyjrzeć, to tematy niczym z "Romea i Julii" - odparłam pełnym spokoju tonem. Kątem oka widziałam, jak Rose i cała klasa śmieją się pod nosem.
- Dosyć już tego. Jesteś za bardzo pyskata. Twoi rodzice zostaną o tym poinformowani.
- Przykro mi, ale codziennie się o tym przekonują, więc raczej to zbędne - kontynuowałam spokojnie.
- Milcz. Do dyrektora! - zaczerwieniła się ze złości i wskazała mi drzwi.
- Tak jest pani profesor - rzuciłam ironicznie, chwyciłam plecak i wyszłam z klasy.
Biedna Rose została tam sama, a ja wcale nie miałam zamiaru odwiedzać gabinetu dyrektora. Wyszłam na dwór i usiadłam na schodach. Spojrzałam na godzinę, 12:12. Ktoś mnie kocha. W tym momencie odezwał się mój telefon. Sms. Od Ashtona?! Uśmiechnęłam się szeroko. Włączaj się...
"Cześć, co słychać?"
Co słychać... Wcale nic ciekawego, oprócz tego, że siedzę na schodach tej zapchlonej budy, gdzie nie ma ani jednego porządnego nauczyciela, ale poza tym to wszystko ok.
"Wszystko dobrze. Siedzę w szkole. A u ciebie?"
"Próbę mam. Siedzę z kolegami"
"Próbę do czego?"
"Koncertu... Dużo by opowiadać, lepiej po prostu na niego przyjdź. Taka tam kameralna impreza plenerowa w tą sobotę o 20 na rynku."
"Z chęcią przyjdę. Więc widzimy się za trzy dni."
"Zobaczymy czy za trzy dni."
"Co masz na myśli?"
" ;-* "
No cudowna odpowiedź. Chociaż w sumie byłam z niej całkiem zadowolona.
Już po dzwonku. Rose dzwoni.
"Gdzie jesteś? Przyjdź do toalety na parter."
"Idę." - rozłączyłam się i weszłam do szkoły. Wszędzie pełno ludzi, w tym większość chłopacy. Dziewczyny stanowiły na moje oko jakieś 30% uczniów. Weszłam do toalety.
- Mówiła coś o mnie jeszcze? - zapytałam.
- Tylko tyle, że spyta dyrektora czy u niego byłaś.
- Zajebiście. Drugi dzień szkoły, a ja już mam dyrektora i upierdliwą nauczycielkę na głowie. Wprost idealnie.
wtorek, 18 sierpnia 2015
poniedziałek, 17 sierpnia 2015
Rozdział III
- Skoro już zjadłyśmy, to może pokażę ci mój pokój. Chodź za mną - zaproponowała Rose kierując się w stronę schodów.
Kręte schody zaprowadziły nas na pierwsze piętro. W powietrzu unosiły się jeszcze zapachy naszego obiadu, a gosposia ociężale przemieszczała się po kuchni.
Gdy doszłyśmy na koniec długiego korytarza i skręciłyśmy w prawo moim oczom ukazały się potężne, dębowe drzwi zamykane na szyfr. Dziwne, bo okazało się, że za nimi znajduje się pokój Rose.
- Co ty tam trzymasz, że drzwi pancerne ci założyli? - zaśmiałam się wesoło i weszłam zaraz za nią do środka.
Czarne ściany, białe meble. Idealny kontrast, któremu blasku dodawał sufit. Na granatowym tle świeciły małe żarówki przedstawiające podstawowe gwiazdozbiory. Na białym biurku stał włączony laptop z jakimś nieznanym mi rockowym zespołem na tapecie. Ściana sąsiadująca z łóżkiem obwieszona była plakatami zespołów. Cicha muzyka leciała z odtwarzacza leżącego na najwyższej półce ogromnego regału z książkami, które najwyraźniej nie były używane, bo całe pokryte kurzem. Zresztą jak wszystko w tym pokoju. Panował tu dość przytulny "nieład artystyczny".
- Całkiem stylowy pokój. Inny niż reszta domu, którą widziałam dość dokładnie.
- Sama go urządziłam. Odzwierciedla trochę moją osobowość.
Usiadłam na miękkim, białym, pikowanym fotelu.
- Wygodnie. Co robimy? Siedzimy w domu, czy raczej gdzieś wyskoczymy. Osobiście wtrącając się w twój wybór zdecydowanie wolałabym to drugie.
- To możemy gdzieś wyjść, choć nie bardzo mam pomysł dokąd.
- Chodźmy gdziekolwiek. Spontanicznie. Przed siebie. Po prostu tam, gdzie nas nogi poniosą.
- Dobry pomysł, ale poczekaj... - spojrzała tajemniczym wzrokiem, podeszła do szafy i otworzyła ją. - Bierz z niej co chcesz i co będzie ci pasowało. Spokojnie, oddasz kiedy będziesz chciała. Mam tego tyle, że spokojnie mogę ci coś pożyczyć i nie to, że źle wyglądasz czy coś, ale gdyby ci się coś spodobało to bierz śmiało - uśmiechnęła się.
Bez słowa zaczęłam razem z nią przeglądać ciuchy.
- Mogę tą czarną sukienkę? Będzie idealnie pasować do reszty.
- Tak jak mówiłam, możesz brać co chcesz - uśmiechnęła się szeroko, co było u niej rzadkością.
Przebrałyśmy się i wyszłyśmy z pokoju.
- Chcesz do łazienki? Korytarzem prosto - zapytała.
Kiwnęłam głową przecząco.
- No to ja pójdę.
Zostałam sama na długim, pustym, białym i trochę przerażającym korytarzu. Nagle usłyszałam jakąś kłótnię z dołu. Podeszłam bliżej schodów i usłyszałam dwóch mężczyzn.
- Jak to uciekł?! Jak to nie zdążyłeś?! Ty... Zjedź mi z oczu. Jesteś totalnym niedorajdą, co ty sobie wyobrażasz?! To była ważna akcja. Jak tak dalej pójdzie to wy-la-tu-jesz! Rozumiesz to?! A teraz grzecznie pójdziesz do swojego zasranego wozu, pojedziesz tam i masz go szukać. Nie mam pojęcia jak to zrobisz, ale jeśli ci się nie uda, to będzie to zdecydowanie twoja ostatnia akcja. Zrozumiano?!
- Tak szefie, ale ja...
- Milcz! Pakuj swoje cztery litery do auta i już cię tu nie ma!
- Tak jest szefie.
Co to miało do cholery być?! Kto to był? Kim jest ten facet, ten cały "szef"... Byłam totalnie zdezorientowana. Stałam jak wryta. W tym domu dzieją się dziwne rzeczy.
- Jestem. A co to za mina? Jakbyś ducha zobaczyła, wszystko ok? - zapytała Rose.
- Tak tak, zamyśliłam się troszkę... - rzuciłam jej udawany uśmiech i zeszłyśmy po schodach.
Na kanapie siedział jakiś facet nerwowo szukający czegoś w jakiejś stercie papierów.
- A to jest mój tata - powiedziała Rose niezbyt entuzjastycznie.
- Dzień dobry - rzuciłam w jego stronę z szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry - odpowiedział nadal zapatrzony w jedną z kartek.
To był ten głos. Głos "szefa". Co?! Kim on jest i kim jest Rose? Czy ona wie co jej ojciec wygaduje?! O jego ludziach, o tym facecie, który ma "złapać go"?! Kim był ten "on"?! To wszystko to jakaś parodia.
- Musimy już iść - oznajmiłam. - Do widzenia.
- Do widzenia - odpowiedział.
W drodze na rynek postanowiłam wypytać trochę Rose o jej ojca.
- Czym tak właściwie zajmuje się twój tata?
- Jest właścicielem jakiejś dużej fabryki. Jak widać zyski z tego ma dość duże. Podobno sam się tego dorobił. Ciężko pracował od młodych lat, ale teraz ma od tego ludzi.
- Ale papierkowej roboty widać dogląda sam, nawet nie spojrzał z kim zadaje się jego córka.
- Zawsze taki był. W sumie interesuje go tylko sama satysfakcja z tego, że mieszkam z nim, a nie z matką.
- A jak to się stało, że twoi rodzice się rozstali?
- Rozstali? Oni nigdy nie byli razem. Moja mama była młoda, głupia, niewiele starsza od nas. On był przystojnym, trzydziestopięcioletnim facetem, ona zmysłową, zgrabną dwudziestolatką. Zawrócił jej w głowie, przespał się z nią i zostawił. Ona miała nadzieję, on w niej tą nadzieję zabił, gdy dowiedział się, że jest z nim w ciąży. Oczywiście gdy się urodziłam dla pewności zrobił test na ojcostwo. Nie chciał być z nią, bo była "z niższej półki". Za to marzył o córce. Walczył latami o prawo do wyłącznej opieki nade mną. W końcu znalazł jakiegoś dobrego adwokata, któremu zapłacił grubą kasę i udało mu się. Mogę widywać się z matką 3 razy w miesiącu i dodatkowo raz w roku pojechać do niej na weekend. To chore. Czasami tęsknię za nią, ale ona już chyba nie bardzo się mną interesuje. Zwłaszcza od czasu, gdy widzi, że u ojca niczego mi nie brakuje.
- To przykre. Co za drań z twojego ojca - spojrzałam na nią poirytowana.
- Takie jest już życie. Może i mam wszystkie materialne rzeczy, które chcę. Za to brak mi miłości ze strony kogokolwiek. I to już nie chodzi nawet o rodziców. Bronię się przed wszystkimi. Wmawiam sobie, że tak mi jest dobrze, że nikogo nie potrzebuję, ale tak na prawdę dobrze jest mieć kogoś, kto zawsze gdzieś czeka na ciebie. Kogoś, kto cię nie opuści choćby nie wiem co, nie patrzy na to jaka jesteś, a mimo wszystko wie, że go nie zranisz. Kogoś, kto cię nie zdradzi, nie zrani. Ale teraz ciężko znaleźć kogokolwiek takiego.
- Jestem twoją przyjaciółką. Zawsze to jakieś wsparcie. Gwarantuję ci, że się na mnie nie zawiedziesz. A jeśli chodzi o kogoś "więcej", to podobno istnieje takie coś jak przeznaczenie - uśmiechnęłam się.
Rose najwyraźniej wzruszyła się moimi słowami, a ja czułam się dumna, że tak łatwo zdobyłam jej zaufanie. Właśnie w tym momencie obiecałam sobie, że jej nigdy nie zawiodę. Bo przecież w końcu mało kto się na mnie zawiódł. Chyba nawet nikt.
- Miło z twojej strony - odpowiedziała ciepłym tonem.
Na miejscu było pełno ludzi. Kojący szum wody wydobywającej się z fontanny mieszał się z setkami różnych głosów i innych dźwięków. Jakiś początkujący zespół grał akustyczną wersję "Toxic" od Britney Spears. Podeszłam i wrzuciłam im jakiegoś drobnego. Usiadłam obok nich i zaczęłam się kołysać do rytmu. Rose zaśmiała się i usiadła obok. W refrenie nieświadomie zaczęłam śpiewać. Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy dołączyła do mnie przyjaciółka. Miała naprawdę porządny głos. Śpiewała lepiej ode mnie.
- No nieźle Rose, nieźle - zaczęłyśmy się śmiać i śpiewałyśmy dalej.
Gdy piosenka się skończyła wstałam i podeszłam do chłopaka grającego na cajonie.
- Mogę? - zapytałam.
- Teraz gramy coś innego, chyba że umiesz dobrze improwizować i szybko wbijasz się w dany rytm. Oczywiście, że możesz - uśmiechnął się i stanął obok.
Usiadłam na drewnianym pudle i czekałam na resztę instrumentów. Po wprowadzeniu dało się poznać, że to "Me Without You" od All Time Low. Szybko dołączyłam do nich. Troszkę zdziwieni i uśmiechnięci patrzyli jak dobrze daję sobie radę.
- Rose, zaśpiewaj... - poprosiłam.
- Skąd wiesz, że to znam?
-Widzę po tym jak ruszasz głową w rytm i ustami do słów - wystawiłam język w jej stronę.
- Ale tu jest za dużo ludzi...
- No dajesz, nikt cię tu nie zna - uśmiechnęłam się, chwilowo trochę wypadłam z rytmu, ale wróciłam na dobry "tor". Spojrzałam na nią z miną małego szczeniaczka i chyba podziałało.
- Ehh, no dobra. - usiadła wyżej niż my i zaczęła śpiewać. Coraz więcej ludzi zaczęło się schodzić i nawet tańczyli do naszej muzyki. Czułam się zadowolona, bo robiłam to co lubię i najwyraźniej zostało to pierwszy raz w życiu docenione.
Na koniec wszyscy bili brawa, a gdy już powoli ucichały jedna osoba dalej klaskała w dłonie. Spojrzałam się w stronę, z której pochodził ten dźwięk i zobaczyłam go.
To znowu on?!
- Maggie, co ci? Zaczerwieniłaś się. - zdziwiła się Rose.
Bez słowa spojrzałam na niego i z powrotem na nią. To wystarczyło by zrozumiała, że to ten chłopak z czarnego mustanga. Wcześniejszy opis pasował idealnie do tego, który tam stał.
Cały tłum się rozszedł, został tylko on. Oklaski ucichły.
- Szkoda, że grałaś, bo poprosiłbym cię do tańca i zdecydowanie nie przyjąłbym odmowy.
- Zmusiłbyś mnie? Wiesz, że to by było niczym molestowanie, a z tego co wiem to jest to karalne, więc uważaj - odpowiedziałam całkiem poważnym tonem.
- Dobrze, to ja już sobie pójdę i myślę, że chyba więcej ci nie będę przeszkadzał. Pa - rzucił krótko i powoli zaczął się oddalać.
- Ale... Stój! - krzyknęłam za nim, ale on wystawił rękę w górę i dalej szedł przed siebie bez słowa, nawet się nie obracając. - Fuck! - pomyślałam i pobiegłam za nim nie myśląc za wiele.
- Mówiłam chyba, że masz się zatrzymać - chwyciłam go za ramię.
- Upss. Dotknęłaś mnie w ramię i to dość brutalnie, a to już chyba molestowanie, nie mylę się? - spojrzał na mnie tymi nieziemskimi, orzechowymi oczami, a ja po prostu nie wiedziałam co powiedzieć. Na szczęście Rose mnie wybawiła z tego stanu.
- Gdzie ty uciekasz? - zapytała.
- Ashton - wystawił dłoń w jej stronę.
- Rose - niepewnie ją uścisnęła.
- Masz na prawdę świetną koleżankę, ale głos też masz niebanalny. Macie jakiś zespół czy coś?
- Nie... - odpowiedziała Rose.
- Ale planujemy! - wtrąciłam się szybko.
- Ooo, to widzę, że talenty się jednak nie marnują - powiedział z uśmiechem.
- No jak widać - uśmiechnęłam się.
W tym momencie do Asha podszedł jakiś chłopak.
- Chodź, bo się spóźnimy, za 10 minut się zaczyna, a ty sobie tu stoisz i panienki wyrywasz.
- Może byś się tak przedstawił... Drogie panie, to jest Lucas - zaśmiał się Ash.
- Nie Lucas, tylko Luke. A jak nie przestaniesz, to nawet Lucyfer - pacnął go w głowę.
- Chyba nie chcesz się bić przy damach - odparł Ash z udawaną powagą.
- No chodź tu cwaniaku, no chodź - Luke pacnął Ashtona.
- Moja babcia bije lepiej - odepchnął go i zaczęli się śmiać. - Taki jest właśnie mój przyjaciel, prawie jak młodszy brat, tyle tylko, że mama nie krzyczy gdy się bijemy - uśmiechnęli się.
- No nic, my się musimy zbierać - Luke powoli się cofał.
- Jedziecie z nami? Jest domówka u naszego kumpla, po znajomości możemy was tam wkręcić, jeśli chcecie to nie ma problemu, zawieziemy was i odwieziemy nawet pod same domy - zaproponował Ash.
- Jesteśmy na rowerach, ale w sumie... - zaczęłam, jednak Rose nie dała mi dokończyć.
- Nie. Nie możemy, nie dzisiaj. Innym razem - spojrzała na mnie i wiedziałam, że chodzi o ludzi. Nie łatwo im ufa, więc się jej nie dziwię.
- Ok, jak wolicie. To cześć dziewczyny, do zobaczenia.
Na pożegnanie podał mi dłoń, z której przekazał mi jakąś karteczkę. Uśmiechnęłam się i poczekałam aż odejdą.
- Patrz co mi dał, ciekawe co jest na niej napisane - uśmiechnęłam się i obydwie spojrzałyśmy na napis.
" *Numer telefonu* - zadzwoń lub napisz, byle tylko jak najszybciej. Ash :* "
- Na pewno nosi takie karteczki dla każdej wyrwanej dupy, bo jakoś nie widziałam, żeby cokolwiek pisał w międzyczasie - stwierdziła Rose ze znudzoną miną.
- Może... Ale to nie zmienia faktu, że przy nim czuję coś dziwnego.
W tym momencie podeszła do nas jakaś dziewczyna.
- Uważaj na niego. To typowy facet, co chwilę zmienia obiekt zainteresowania. Wykorzystuje, a na koniec porzuca jak byle jaką sukę. Nigdy nie jest na stałe. Zastanów się lepiej z kim się zadajesz, bo to może się źle dla ciebie skończyć - po tych słowach nieznajoma oddaliła się pośpiesznie.
- Yyyy? - wymamrotałam. - Nie wygląda na takiego...
- Ale może taki jest! Pamiętasz co ci mówiłam o swoim ojcu? Moja matka opowiadała mi jak to było, ostrzegali ją, ale nie posłuchała, bo chyba nie myślisz, że od razu się przespali. Udawał słodkiego i kochanego, a później już wiesz co było dalej. Nie wiem w sumie jaki jest ten cały Ashton, bo go nie znam, ale ja bym sobie dała z nim spokój.
- Nie będę słuchać pierwszej lepszej osoby na ulicy! - podniosłam ton.
- Tylko później nie mów, że cię nikt nie ostrzegał i że ci nie mówiłam co myślę na ten temat.
- Dobra. Nawet jeśli tak było, to czy nie mógł się zmienić? Każdy może się zmieniać.
- Tylko nie wiadomo czy na lepsze, czy gorsze.
- A może to jakaś zazdrosna dziewczyna, której się nie udało z nim - wciąż szukałam wymówek na jego usprawiedliwienie.
- Ja już nic nie mówię, rób jak uważasz. Martwię się o ciebie, ale ty myślisz tylko o sobie i nie dasz sobie powiedzieć, bo "wiesz lepiej" - powiedziała spokojnym tonem.
- Jeśli ktokolwiek się na nim zawiedzie, to będę to ja. Chodź mam nadzieję, że tak nie będzie.
- Dobra... Wracajmy już do domu, trochę już późno, a jutro szkoła - zaproponowała Rose.
- Ok, to jedźmy.
W drodze do domu rozmyślałam nad całym dzisiejszym dniem, który nie oszczędzał mi emocji. Ciekawe co będzie się działo dalej... Napisać do Asha, czy zadzwonić? I co to miało znaczyć. Kim była ta dziewczyna?! Nawet nie zdążyłam się o cokolwiek zapytać. Może ją odnajdę.
Kręte schody zaprowadziły nas na pierwsze piętro. W powietrzu unosiły się jeszcze zapachy naszego obiadu, a gosposia ociężale przemieszczała się po kuchni.
Gdy doszłyśmy na koniec długiego korytarza i skręciłyśmy w prawo moim oczom ukazały się potężne, dębowe drzwi zamykane na szyfr. Dziwne, bo okazało się, że za nimi znajduje się pokój Rose.
- Co ty tam trzymasz, że drzwi pancerne ci założyli? - zaśmiałam się wesoło i weszłam zaraz za nią do środka.
Czarne ściany, białe meble. Idealny kontrast, któremu blasku dodawał sufit. Na granatowym tle świeciły małe żarówki przedstawiające podstawowe gwiazdozbiory. Na białym biurku stał włączony laptop z jakimś nieznanym mi rockowym zespołem na tapecie. Ściana sąsiadująca z łóżkiem obwieszona była plakatami zespołów. Cicha muzyka leciała z odtwarzacza leżącego na najwyższej półce ogromnego regału z książkami, które najwyraźniej nie były używane, bo całe pokryte kurzem. Zresztą jak wszystko w tym pokoju. Panował tu dość przytulny "nieład artystyczny".
- Całkiem stylowy pokój. Inny niż reszta domu, którą widziałam dość dokładnie.
- Sama go urządziłam. Odzwierciedla trochę moją osobowość.
Usiadłam na miękkim, białym, pikowanym fotelu.
- Wygodnie. Co robimy? Siedzimy w domu, czy raczej gdzieś wyskoczymy. Osobiście wtrącając się w twój wybór zdecydowanie wolałabym to drugie.
- To możemy gdzieś wyjść, choć nie bardzo mam pomysł dokąd.
- Chodźmy gdziekolwiek. Spontanicznie. Przed siebie. Po prostu tam, gdzie nas nogi poniosą.
- Dobry pomysł, ale poczekaj... - spojrzała tajemniczym wzrokiem, podeszła do szafy i otworzyła ją. - Bierz z niej co chcesz i co będzie ci pasowało. Spokojnie, oddasz kiedy będziesz chciała. Mam tego tyle, że spokojnie mogę ci coś pożyczyć i nie to, że źle wyglądasz czy coś, ale gdyby ci się coś spodobało to bierz śmiało - uśmiechnęła się.
Bez słowa zaczęłam razem z nią przeglądać ciuchy.
- Mogę tą czarną sukienkę? Będzie idealnie pasować do reszty.
- Tak jak mówiłam, możesz brać co chcesz - uśmiechnęła się szeroko, co było u niej rzadkością.
Przebrałyśmy się i wyszłyśmy z pokoju.
- Chcesz do łazienki? Korytarzem prosto - zapytała.
Kiwnęłam głową przecząco.
- No to ja pójdę.
Zostałam sama na długim, pustym, białym i trochę przerażającym korytarzu. Nagle usłyszałam jakąś kłótnię z dołu. Podeszłam bliżej schodów i usłyszałam dwóch mężczyzn.
- Jak to uciekł?! Jak to nie zdążyłeś?! Ty... Zjedź mi z oczu. Jesteś totalnym niedorajdą, co ty sobie wyobrażasz?! To była ważna akcja. Jak tak dalej pójdzie to wy-la-tu-jesz! Rozumiesz to?! A teraz grzecznie pójdziesz do swojego zasranego wozu, pojedziesz tam i masz go szukać. Nie mam pojęcia jak to zrobisz, ale jeśli ci się nie uda, to będzie to zdecydowanie twoja ostatnia akcja. Zrozumiano?!
- Tak szefie, ale ja...
- Milcz! Pakuj swoje cztery litery do auta i już cię tu nie ma!
- Tak jest szefie.
Co to miało do cholery być?! Kto to był? Kim jest ten facet, ten cały "szef"... Byłam totalnie zdezorientowana. Stałam jak wryta. W tym domu dzieją się dziwne rzeczy.
- Jestem. A co to za mina? Jakbyś ducha zobaczyła, wszystko ok? - zapytała Rose.
- Tak tak, zamyśliłam się troszkę... - rzuciłam jej udawany uśmiech i zeszłyśmy po schodach.
Na kanapie siedział jakiś facet nerwowo szukający czegoś w jakiejś stercie papierów.
- A to jest mój tata - powiedziała Rose niezbyt entuzjastycznie.
- Dzień dobry - rzuciłam w jego stronę z szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry - odpowiedział nadal zapatrzony w jedną z kartek.
To był ten głos. Głos "szefa". Co?! Kim on jest i kim jest Rose? Czy ona wie co jej ojciec wygaduje?! O jego ludziach, o tym facecie, który ma "złapać go"?! Kim był ten "on"?! To wszystko to jakaś parodia.
- Musimy już iść - oznajmiłam. - Do widzenia.
- Do widzenia - odpowiedział.
W drodze na rynek postanowiłam wypytać trochę Rose o jej ojca.
- Czym tak właściwie zajmuje się twój tata?
- Jest właścicielem jakiejś dużej fabryki. Jak widać zyski z tego ma dość duże. Podobno sam się tego dorobił. Ciężko pracował od młodych lat, ale teraz ma od tego ludzi.
- Ale papierkowej roboty widać dogląda sam, nawet nie spojrzał z kim zadaje się jego córka.
- Zawsze taki był. W sumie interesuje go tylko sama satysfakcja z tego, że mieszkam z nim, a nie z matką.
- A jak to się stało, że twoi rodzice się rozstali?
- Rozstali? Oni nigdy nie byli razem. Moja mama była młoda, głupia, niewiele starsza od nas. On był przystojnym, trzydziestopięcioletnim facetem, ona zmysłową, zgrabną dwudziestolatką. Zawrócił jej w głowie, przespał się z nią i zostawił. Ona miała nadzieję, on w niej tą nadzieję zabił, gdy dowiedział się, że jest z nim w ciąży. Oczywiście gdy się urodziłam dla pewności zrobił test na ojcostwo. Nie chciał być z nią, bo była "z niższej półki". Za to marzył o córce. Walczył latami o prawo do wyłącznej opieki nade mną. W końcu znalazł jakiegoś dobrego adwokata, któremu zapłacił grubą kasę i udało mu się. Mogę widywać się z matką 3 razy w miesiącu i dodatkowo raz w roku pojechać do niej na weekend. To chore. Czasami tęsknię za nią, ale ona już chyba nie bardzo się mną interesuje. Zwłaszcza od czasu, gdy widzi, że u ojca niczego mi nie brakuje.
- To przykre. Co za drań z twojego ojca - spojrzałam na nią poirytowana.
- Takie jest już życie. Może i mam wszystkie materialne rzeczy, które chcę. Za to brak mi miłości ze strony kogokolwiek. I to już nie chodzi nawet o rodziców. Bronię się przed wszystkimi. Wmawiam sobie, że tak mi jest dobrze, że nikogo nie potrzebuję, ale tak na prawdę dobrze jest mieć kogoś, kto zawsze gdzieś czeka na ciebie. Kogoś, kto cię nie opuści choćby nie wiem co, nie patrzy na to jaka jesteś, a mimo wszystko wie, że go nie zranisz. Kogoś, kto cię nie zdradzi, nie zrani. Ale teraz ciężko znaleźć kogokolwiek takiego.
- Jestem twoją przyjaciółką. Zawsze to jakieś wsparcie. Gwarantuję ci, że się na mnie nie zawiedziesz. A jeśli chodzi o kogoś "więcej", to podobno istnieje takie coś jak przeznaczenie - uśmiechnęłam się.
Rose najwyraźniej wzruszyła się moimi słowami, a ja czułam się dumna, że tak łatwo zdobyłam jej zaufanie. Właśnie w tym momencie obiecałam sobie, że jej nigdy nie zawiodę. Bo przecież w końcu mało kto się na mnie zawiódł. Chyba nawet nikt.
- Miło z twojej strony - odpowiedziała ciepłym tonem.
Na miejscu było pełno ludzi. Kojący szum wody wydobywającej się z fontanny mieszał się z setkami różnych głosów i innych dźwięków. Jakiś początkujący zespół grał akustyczną wersję "Toxic" od Britney Spears. Podeszłam i wrzuciłam im jakiegoś drobnego. Usiadłam obok nich i zaczęłam się kołysać do rytmu. Rose zaśmiała się i usiadła obok. W refrenie nieświadomie zaczęłam śpiewać. Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy dołączyła do mnie przyjaciółka. Miała naprawdę porządny głos. Śpiewała lepiej ode mnie.
- No nieźle Rose, nieźle - zaczęłyśmy się śmiać i śpiewałyśmy dalej.
Gdy piosenka się skończyła wstałam i podeszłam do chłopaka grającego na cajonie.
- Mogę? - zapytałam.
- Teraz gramy coś innego, chyba że umiesz dobrze improwizować i szybko wbijasz się w dany rytm. Oczywiście, że możesz - uśmiechnął się i stanął obok.
Usiadłam na drewnianym pudle i czekałam na resztę instrumentów. Po wprowadzeniu dało się poznać, że to "Me Without You" od All Time Low. Szybko dołączyłam do nich. Troszkę zdziwieni i uśmiechnięci patrzyli jak dobrze daję sobie radę.
- Rose, zaśpiewaj... - poprosiłam.
- Skąd wiesz, że to znam?
-Widzę po tym jak ruszasz głową w rytm i ustami do słów - wystawiłam język w jej stronę.
- Ale tu jest za dużo ludzi...
- No dajesz, nikt cię tu nie zna - uśmiechnęłam się, chwilowo trochę wypadłam z rytmu, ale wróciłam na dobry "tor". Spojrzałam na nią z miną małego szczeniaczka i chyba podziałało.
- Ehh, no dobra. - usiadła wyżej niż my i zaczęła śpiewać. Coraz więcej ludzi zaczęło się schodzić i nawet tańczyli do naszej muzyki. Czułam się zadowolona, bo robiłam to co lubię i najwyraźniej zostało to pierwszy raz w życiu docenione.
Na koniec wszyscy bili brawa, a gdy już powoli ucichały jedna osoba dalej klaskała w dłonie. Spojrzałam się w stronę, z której pochodził ten dźwięk i zobaczyłam go.
To znowu on?!
- Maggie, co ci? Zaczerwieniłaś się. - zdziwiła się Rose.
Bez słowa spojrzałam na niego i z powrotem na nią. To wystarczyło by zrozumiała, że to ten chłopak z czarnego mustanga. Wcześniejszy opis pasował idealnie do tego, który tam stał.
Cały tłum się rozszedł, został tylko on. Oklaski ucichły.
- Szkoda, że grałaś, bo poprosiłbym cię do tańca i zdecydowanie nie przyjąłbym odmowy.
- Zmusiłbyś mnie? Wiesz, że to by było niczym molestowanie, a z tego co wiem to jest to karalne, więc uważaj - odpowiedziałam całkiem poważnym tonem.
- Dobrze, to ja już sobie pójdę i myślę, że chyba więcej ci nie będę przeszkadzał. Pa - rzucił krótko i powoli zaczął się oddalać.
- Ale... Stój! - krzyknęłam za nim, ale on wystawił rękę w górę i dalej szedł przed siebie bez słowa, nawet się nie obracając. - Fuck! - pomyślałam i pobiegłam za nim nie myśląc za wiele.
- Mówiłam chyba, że masz się zatrzymać - chwyciłam go za ramię.
- Upss. Dotknęłaś mnie w ramię i to dość brutalnie, a to już chyba molestowanie, nie mylę się? - spojrzał na mnie tymi nieziemskimi, orzechowymi oczami, a ja po prostu nie wiedziałam co powiedzieć. Na szczęście Rose mnie wybawiła z tego stanu.
- Gdzie ty uciekasz? - zapytała.
- Ashton - wystawił dłoń w jej stronę.
- Rose - niepewnie ją uścisnęła.
- Masz na prawdę świetną koleżankę, ale głos też masz niebanalny. Macie jakiś zespół czy coś?
- Nie... - odpowiedziała Rose.
- Ale planujemy! - wtrąciłam się szybko.
- Ooo, to widzę, że talenty się jednak nie marnują - powiedział z uśmiechem.
- No jak widać - uśmiechnęłam się.
W tym momencie do Asha podszedł jakiś chłopak.
- Chodź, bo się spóźnimy, za 10 minut się zaczyna, a ty sobie tu stoisz i panienki wyrywasz.
- Może byś się tak przedstawił... Drogie panie, to jest Lucas - zaśmiał się Ash.
- Nie Lucas, tylko Luke. A jak nie przestaniesz, to nawet Lucyfer - pacnął go w głowę.
- Chyba nie chcesz się bić przy damach - odparł Ash z udawaną powagą.
- No chodź tu cwaniaku, no chodź - Luke pacnął Ashtona.
- Moja babcia bije lepiej - odepchnął go i zaczęli się śmiać. - Taki jest właśnie mój przyjaciel, prawie jak młodszy brat, tyle tylko, że mama nie krzyczy gdy się bijemy - uśmiechnęli się.
- No nic, my się musimy zbierać - Luke powoli się cofał.
- Jedziecie z nami? Jest domówka u naszego kumpla, po znajomości możemy was tam wkręcić, jeśli chcecie to nie ma problemu, zawieziemy was i odwieziemy nawet pod same domy - zaproponował Ash.
- Jesteśmy na rowerach, ale w sumie... - zaczęłam, jednak Rose nie dała mi dokończyć.
- Nie. Nie możemy, nie dzisiaj. Innym razem - spojrzała na mnie i wiedziałam, że chodzi o ludzi. Nie łatwo im ufa, więc się jej nie dziwię.
- Ok, jak wolicie. To cześć dziewczyny, do zobaczenia.
Na pożegnanie podał mi dłoń, z której przekazał mi jakąś karteczkę. Uśmiechnęłam się i poczekałam aż odejdą.
- Patrz co mi dał, ciekawe co jest na niej napisane - uśmiechnęłam się i obydwie spojrzałyśmy na napis.
" *Numer telefonu* - zadzwoń lub napisz, byle tylko jak najszybciej. Ash :* "
- Na pewno nosi takie karteczki dla każdej wyrwanej dupy, bo jakoś nie widziałam, żeby cokolwiek pisał w międzyczasie - stwierdziła Rose ze znudzoną miną.
- Może... Ale to nie zmienia faktu, że przy nim czuję coś dziwnego.
W tym momencie podeszła do nas jakaś dziewczyna.
- Uważaj na niego. To typowy facet, co chwilę zmienia obiekt zainteresowania. Wykorzystuje, a na koniec porzuca jak byle jaką sukę. Nigdy nie jest na stałe. Zastanów się lepiej z kim się zadajesz, bo to może się źle dla ciebie skończyć - po tych słowach nieznajoma oddaliła się pośpiesznie.
- Yyyy? - wymamrotałam. - Nie wygląda na takiego...
- Ale może taki jest! Pamiętasz co ci mówiłam o swoim ojcu? Moja matka opowiadała mi jak to było, ostrzegali ją, ale nie posłuchała, bo chyba nie myślisz, że od razu się przespali. Udawał słodkiego i kochanego, a później już wiesz co było dalej. Nie wiem w sumie jaki jest ten cały Ashton, bo go nie znam, ale ja bym sobie dała z nim spokój.
- Nie będę słuchać pierwszej lepszej osoby na ulicy! - podniosłam ton.
- Tylko później nie mów, że cię nikt nie ostrzegał i że ci nie mówiłam co myślę na ten temat.
- Dobra. Nawet jeśli tak było, to czy nie mógł się zmienić? Każdy może się zmieniać.
- Tylko nie wiadomo czy na lepsze, czy gorsze.
- A może to jakaś zazdrosna dziewczyna, której się nie udało z nim - wciąż szukałam wymówek na jego usprawiedliwienie.
- Ja już nic nie mówię, rób jak uważasz. Martwię się o ciebie, ale ty myślisz tylko o sobie i nie dasz sobie powiedzieć, bo "wiesz lepiej" - powiedziała spokojnym tonem.
- Jeśli ktokolwiek się na nim zawiedzie, to będę to ja. Chodź mam nadzieję, że tak nie będzie.
- Dobra... Wracajmy już do domu, trochę już późno, a jutro szkoła - zaproponowała Rose.
- Ok, to jedźmy.
W drodze do domu rozmyślałam nad całym dzisiejszym dniem, który nie oszczędzał mi emocji. Ciekawe co będzie się działo dalej... Napisać do Asha, czy zadzwonić? I co to miało znaczyć. Kim była ta dziewczyna?! Nawet nie zdążyłam się o cokolwiek zapytać. Może ją odnajdę.
sobota, 1 sierpnia 2015
Rozdział II
Usiadłam w ławce zaszokowana całą sytuacją. Dziwne myśli błądziły w mojej głowie. Czy coś ze mną nie tak? Może dowiedziała się o mnie kilka rzeczy, których raczej nie powinna?
Tak, wiem. Święta nie byłam. Ale to, że czasem jakaś pusta laska oberwała za krzywe spojrzenie nie było powodem, by mnie unikać, bądź ignorować. Każdemu się może zdarzyć. No chyba, że chodzi o te zielsko. Co prawda sama nigdy nie brałam, ale rozprowadzało się towar to tu, to tam...
Zdziwiłam się, gdy nagle obok mnie usiadła Rose. Najpierw mnie unika, a teraz siada obok? Coś mi w tym wszystkim nie pasuje.
- Hej - rzuciłam krótko w jej stronę.
- Cześć - odpowiedziała z ledwo widocznym uśmiechem.
- Nie rozumiem czegoś - zaczęłam. - Dlaczego ignorowałaś mnie na korytarzu?
- Mam trudny charakter...
- No to co, ja tez mam trudny charakter, ale jakoś nie unikam innych osob. Nie rozumiem do końca tego.
- Nie łatwo jest zaufać komukolwiek będąc mną. Dużo w życiu przeszłam. Ludzie w poprzednim miasteczku nienawidzili mnie za wygląd. Kierowali sie stereotypami, plotkowali. W szkole też nie było kolorowo. Praktycznie dzięki ojcu się tutaj znalazłam. Mama straciła pracę i podobno dopóki jej szuka to tutaj zostane. Ale nie wierze w to. Wiem jakim człowiekiem jest mój ojciec. Lubi „zdobywać“. Jak narazie kupuje mi drogie prezenty, zabiera na jakieś mało interesujące wyjazdy. I podejrzewam, że poprostu chce przeciągnąć mnie na swoją stronę na złość matce.
- A mi zaufałaś? Zaufałaś tak poprostu? - zapytałam z ciekawością malującą się na twarzy.
- Wydajesz się być inna. Zupełnie inna niż reszta. Taka trochę jak... Jak ja...
- Trochę w życiu też przeżyłam. Ale chyba mimo wszystko nie tyle co ty.
Nagle zauważyłam stojącą nad nami nauczycielkę. To była pani Black. Najostrzejsza nauczycielka w całej szkole. Rygorystyczna, surowa i egoistyczna.
- Czy ja wam przypadkiem nie przeszkadzam? - wypowiedziała płynnie podniesionym tonem w naszą stronę.
- Przepraszamy, my już będziemy cicho - odpowiedziałam szybko z miną słodkiego szczeniaka, która jednak nie bardzo na nią podziałała.
- No dobrze. To było upomnienie, ale następnym razem będzie uwaga. Czy to zrozumiałyście?
- Tak jest! - po tych słowach wróciła pod tablicę - Stara suko...- obydwie wybuchnęłyśmy śmiechem. Rzuciła nam ostrzegawcze spojrzenie, jednak na szczęście nie słyszała moich słów.
Na przerwie śniadaniowej wyszłyśmy przed szkołę. Tłumy ludzi paliło papierosy w pobliżu przystanku autobusowego, jakaś urocza parka obściskiwała się na ławce przy sąsiednim budynku. Grupa chłopaków zaczepiła nas, wiec postanowiłyśmy pójść do łazienki na parterze, by uniknąć niechcianych towarzyszy.
- Co robisz po szkole? - zapytała Rose.
- No raczej jade do domu, bo nie mam innego pomysłu. A co?
- W sumie gdybyś chciała to możesz wpaść do mnie. Poźniej możemy wyskoczyć na miasto. Jakieś zakupy czy coś. Ja stawiam. W sumie mój ojciec - uśmiechnęła się.
- Do której dzisiaj mamy lekcje tak własciwie?
- Została jeszcze jedna godzina. Dzisiaj mamy do 13.25.
- No to dobrze - powiedziałam zadowolona. - w takim razie idziemy na te zakupy, ale nie chce żebyś płaciła za mnie, nawet z pieniędzy swojego nadzianego ojca.
- Dla mnie to żaden problem. Lubię się dzielić.
- Ja też lubię, ale rzadko mam czym. - zaśmiałam się.
Rose poprawiła makijaż i poszłyśmy na lekcje.
***
Wyszłyśmy ze szkoły i udałyśmy się w stronę mojego roweru.
- Czym ty jeździsz do szkoły tak właściwie? - zapytałam Rose.
- Na rowerze - odparła.
- No to na co czekasz. Bierz go i jedziemy - uśmiechnęłam się szeroko.
- Ale ja tutaj nie mam... - odpowiedziała lekko zakłopotana.
- To gdzie ty go trzymasz? Nie chce nic mówić, ale pod szkołą jest najbezpieczniejszy i jest najbliżej. Mam nadzieje, że daleko nie będziemy musiały iść - zaśmiałam się i ruszyłyśmy do bramy. Spojrzałam na prawo.
- Co to ma być?! Znowu on... - zbulwersowana schowałam się za dość sporo wyższą Rose. Gdy dało się zarówno zauważyć jak i usłyszeć, że już nas minął, spojrzałam w jego stronę.
- Kto to jest? - zapytała.
- Ashton. Tak właściwie tylko tyle wiem. Dzisiaj tak bardzo mu się spieszyło, że o mały włos nie starciłam życia przez niego. Nieostrożny dupek.
- Spokojnie. Chodźmy już - ruszyła przed siebie.
Jakieś 200 m za szkołą rozciągał się długi, asfaltowy parking należący do sąsiedniej fabryki. Rose podeszła do jednego z rowerów opartych o płot, tuż obok ogromnego dębu stojącego samotnie pośród samochodów.
- Ach to tu jest te twoje tajemnicze miejsce - zaśmiałam się przyjaznym tonem i ruszyłyśmy obydwie w stronę miasta.
Jadąc tuż za Rose zastanawiałam się czy jego wizyta pod szkołą była przypadkowa. Ashton. Te imie non stop siedziało w mojej głowie nie dając racjonalnie myśleć. W sumie może trochę go polubiłam. Wydawał się być dość miły. Mimo swojej nieostrożności. Mimo wszystko. A te oczy...
- Uważaj! Bo teraz to ty mnie zabijesz - wykrzyczała Rose, gdy przytarłam swoim przednim kołem o jej błotnik. Zaśmiałyśmy się jednocześnie.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Mam dzisiaj jakiś ciężki dzień.
- Za chwilkę będziemy już na miejscu.
- Ok. Mam nadzieję, że twojego ojca nie będzie w domu. Mam złe przeczucia co do takich typów - wypowiedziałam jakby sama do siebie.
Zdaje się, że Rose niczego nie brakuje - pomyślałam wjeżdżając na najsłynniejszą dzielnicę. Dzielnicę dla tych „najbiedniejszych“. Mijając każdy dom nie nadąrzałam podziwiać bogatych zdobień, ogromnych ogrodów, złotych filarów przy drzwiach wejściowych, bogatych dzieciaków spacerujących ze swoimi nianiami. Tutaj życie toczyło się zupełnie inaczej. Co metr mijały nas limuzyny, porshe, ferrari, lamborgini, aston’y martin’y, a na widok czarnego bugatti veyron super sports miałam ochotę zakopać się wraz ze swoim rowerem pod ziemię. Jakaś pierwsza lepsza wieśniaczka tu nie pasowała.
- Jesteśmy - Rose wskazała dłonią na najbliższy dom.
Na ogromnym podwórzu z fontanną przedstawiającą parę kochanków pod parasolem, trzymających się czule za ręce stała długa, czarna limuzyna. Woda spływała obficie dookoła ich zbliżonych do siebie ciał.
Dookoła kilka zgrabnie wymodelowanych tui stało swobodnie na idealnie wystrzyżonym, ciemnozielonym trawniku. Przy schodach stały dwie ogromne, pozłacane donice, w których błękitne niezapominajki zapraszały do domu.
- Dość przytulnie - wypowiedziałam z entuzjazmem.
- No to wejdźmy - Rose zacięgnęła mnie za rękę pod drzwi i otwarła je - zapraszam...
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Ten dom był ogromny. Dobrze, że nie byłam tutaj sama, bo nie wiem czy jakimś cudem bym stąd wyszła. Na środku ogromnego salonu, który zajmował chyba całe piętro, stały potężne, solidne schody. W tym pomieszczeniu zdecydowanie królowała biel, która jednak stanowiła tylko tło. Czarne umeblowanie idealnie kontrastowało się ze ścianami. Kilka innych czarnych elementow zdobiło mury pomieszczenia. Ze schodów zbiegła kobieta. Przywitała się z nami. Jej strój świadczył o roli jej osoby w tym domu. Ewidentnie była gosposią i nianią w jednym. Zapytała co podać. Poprosiłam o sok pomarańczowy, Rose - o wode mineralną z lodem i cytryną. Dodatkowo kazała podać wytrawny obiad oraz lody na deser.
- I jak, podoba się? - zapytała Rose.
- Ty tak serio pytasz?! Oczywiście, że sie podoba...
- To się cieszę - odpowiedziała ze satysfakają w oczach.
- To co będziemy tutaj robić? - zapytałam nie odrywając wzroku od dużego kominka mieszczącego się kilka metrów od 100 calowego telewizora.
- Obojętnie. Wszystko co chcesz. Ale najpierw coś zjemy - uśmiechnęła się.
Rozejrzałam się dookoła.
Coś czuję, że to będzie ciekawy dzień - Wyszeptałam sama do siebie.
Tak, wiem. Święta nie byłam. Ale to, że czasem jakaś pusta laska oberwała za krzywe spojrzenie nie było powodem, by mnie unikać, bądź ignorować. Każdemu się może zdarzyć. No chyba, że chodzi o te zielsko. Co prawda sama nigdy nie brałam, ale rozprowadzało się towar to tu, to tam...
Zdziwiłam się, gdy nagle obok mnie usiadła Rose. Najpierw mnie unika, a teraz siada obok? Coś mi w tym wszystkim nie pasuje.
- Hej - rzuciłam krótko w jej stronę.
- Cześć - odpowiedziała z ledwo widocznym uśmiechem.
- Nie rozumiem czegoś - zaczęłam. - Dlaczego ignorowałaś mnie na korytarzu?
- Mam trudny charakter...
- No to co, ja tez mam trudny charakter, ale jakoś nie unikam innych osob. Nie rozumiem do końca tego.
- Nie łatwo jest zaufać komukolwiek będąc mną. Dużo w życiu przeszłam. Ludzie w poprzednim miasteczku nienawidzili mnie za wygląd. Kierowali sie stereotypami, plotkowali. W szkole też nie było kolorowo. Praktycznie dzięki ojcu się tutaj znalazłam. Mama straciła pracę i podobno dopóki jej szuka to tutaj zostane. Ale nie wierze w to. Wiem jakim człowiekiem jest mój ojciec. Lubi „zdobywać“. Jak narazie kupuje mi drogie prezenty, zabiera na jakieś mało interesujące wyjazdy. I podejrzewam, że poprostu chce przeciągnąć mnie na swoją stronę na złość matce.
- A mi zaufałaś? Zaufałaś tak poprostu? - zapytałam z ciekawością malującą się na twarzy.
- Wydajesz się być inna. Zupełnie inna niż reszta. Taka trochę jak... Jak ja...
- Trochę w życiu też przeżyłam. Ale chyba mimo wszystko nie tyle co ty.
Nagle zauważyłam stojącą nad nami nauczycielkę. To była pani Black. Najostrzejsza nauczycielka w całej szkole. Rygorystyczna, surowa i egoistyczna.
- Czy ja wam przypadkiem nie przeszkadzam? - wypowiedziała płynnie podniesionym tonem w naszą stronę.
- Przepraszamy, my już będziemy cicho - odpowiedziałam szybko z miną słodkiego szczeniaka, która jednak nie bardzo na nią podziałała.
- No dobrze. To było upomnienie, ale następnym razem będzie uwaga. Czy to zrozumiałyście?
- Tak jest! - po tych słowach wróciła pod tablicę - Stara suko...- obydwie wybuchnęłyśmy śmiechem. Rzuciła nam ostrzegawcze spojrzenie, jednak na szczęście nie słyszała moich słów.
Na przerwie śniadaniowej wyszłyśmy przed szkołę. Tłumy ludzi paliło papierosy w pobliżu przystanku autobusowego, jakaś urocza parka obściskiwała się na ławce przy sąsiednim budynku. Grupa chłopaków zaczepiła nas, wiec postanowiłyśmy pójść do łazienki na parterze, by uniknąć niechcianych towarzyszy.
- Co robisz po szkole? - zapytała Rose.
- No raczej jade do domu, bo nie mam innego pomysłu. A co?
- W sumie gdybyś chciała to możesz wpaść do mnie. Poźniej możemy wyskoczyć na miasto. Jakieś zakupy czy coś. Ja stawiam. W sumie mój ojciec - uśmiechnęła się.
- Do której dzisiaj mamy lekcje tak własciwie?
- Została jeszcze jedna godzina. Dzisiaj mamy do 13.25.
- No to dobrze - powiedziałam zadowolona. - w takim razie idziemy na te zakupy, ale nie chce żebyś płaciła za mnie, nawet z pieniędzy swojego nadzianego ojca.
- Dla mnie to żaden problem. Lubię się dzielić.
- Ja też lubię, ale rzadko mam czym. - zaśmiałam się.
Rose poprawiła makijaż i poszłyśmy na lekcje.
***
Wyszłyśmy ze szkoły i udałyśmy się w stronę mojego roweru.
- Czym ty jeździsz do szkoły tak właściwie? - zapytałam Rose.
- Na rowerze - odparła.
- No to na co czekasz. Bierz go i jedziemy - uśmiechnęłam się szeroko.
- Ale ja tutaj nie mam... - odpowiedziała lekko zakłopotana.
- To gdzie ty go trzymasz? Nie chce nic mówić, ale pod szkołą jest najbezpieczniejszy i jest najbliżej. Mam nadzieje, że daleko nie będziemy musiały iść - zaśmiałam się i ruszyłyśmy do bramy. Spojrzałam na prawo.
- Co to ma być?! Znowu on... - zbulwersowana schowałam się za dość sporo wyższą Rose. Gdy dało się zarówno zauważyć jak i usłyszeć, że już nas minął, spojrzałam w jego stronę.
- Kto to jest? - zapytała.
- Ashton. Tak właściwie tylko tyle wiem. Dzisiaj tak bardzo mu się spieszyło, że o mały włos nie starciłam życia przez niego. Nieostrożny dupek.
- Spokojnie. Chodźmy już - ruszyła przed siebie.
Jakieś 200 m za szkołą rozciągał się długi, asfaltowy parking należący do sąsiedniej fabryki. Rose podeszła do jednego z rowerów opartych o płot, tuż obok ogromnego dębu stojącego samotnie pośród samochodów.
- Ach to tu jest te twoje tajemnicze miejsce - zaśmiałam się przyjaznym tonem i ruszyłyśmy obydwie w stronę miasta.
Jadąc tuż za Rose zastanawiałam się czy jego wizyta pod szkołą była przypadkowa. Ashton. Te imie non stop siedziało w mojej głowie nie dając racjonalnie myśleć. W sumie może trochę go polubiłam. Wydawał się być dość miły. Mimo swojej nieostrożności. Mimo wszystko. A te oczy...
- Uważaj! Bo teraz to ty mnie zabijesz - wykrzyczała Rose, gdy przytarłam swoim przednim kołem o jej błotnik. Zaśmiałyśmy się jednocześnie.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Mam dzisiaj jakiś ciężki dzień.
- Za chwilkę będziemy już na miejscu.
- Ok. Mam nadzieję, że twojego ojca nie będzie w domu. Mam złe przeczucia co do takich typów - wypowiedziałam jakby sama do siebie.
Zdaje się, że Rose niczego nie brakuje - pomyślałam wjeżdżając na najsłynniejszą dzielnicę. Dzielnicę dla tych „najbiedniejszych“. Mijając każdy dom nie nadąrzałam podziwiać bogatych zdobień, ogromnych ogrodów, złotych filarów przy drzwiach wejściowych, bogatych dzieciaków spacerujących ze swoimi nianiami. Tutaj życie toczyło się zupełnie inaczej. Co metr mijały nas limuzyny, porshe, ferrari, lamborgini, aston’y martin’y, a na widok czarnego bugatti veyron super sports miałam ochotę zakopać się wraz ze swoim rowerem pod ziemię. Jakaś pierwsza lepsza wieśniaczka tu nie pasowała.
- Jesteśmy - Rose wskazała dłonią na najbliższy dom.
Na ogromnym podwórzu z fontanną przedstawiającą parę kochanków pod parasolem, trzymających się czule za ręce stała długa, czarna limuzyna. Woda spływała obficie dookoła ich zbliżonych do siebie ciał.
Dookoła kilka zgrabnie wymodelowanych tui stało swobodnie na idealnie wystrzyżonym, ciemnozielonym trawniku. Przy schodach stały dwie ogromne, pozłacane donice, w których błękitne niezapominajki zapraszały do domu.
- Dość przytulnie - wypowiedziałam z entuzjazmem.
- No to wejdźmy - Rose zacięgnęła mnie za rękę pod drzwi i otwarła je - zapraszam...
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Ten dom był ogromny. Dobrze, że nie byłam tutaj sama, bo nie wiem czy jakimś cudem bym stąd wyszła. Na środku ogromnego salonu, który zajmował chyba całe piętro, stały potężne, solidne schody. W tym pomieszczeniu zdecydowanie królowała biel, która jednak stanowiła tylko tło. Czarne umeblowanie idealnie kontrastowało się ze ścianami. Kilka innych czarnych elementow zdobiło mury pomieszczenia. Ze schodów zbiegła kobieta. Przywitała się z nami. Jej strój świadczył o roli jej osoby w tym domu. Ewidentnie była gosposią i nianią w jednym. Zapytała co podać. Poprosiłam o sok pomarańczowy, Rose - o wode mineralną z lodem i cytryną. Dodatkowo kazała podać wytrawny obiad oraz lody na deser.
- I jak, podoba się? - zapytała Rose.
- Ty tak serio pytasz?! Oczywiście, że sie podoba...
- To się cieszę - odpowiedziała ze satysfakają w oczach.
- To co będziemy tutaj robić? - zapytałam nie odrywając wzroku od dużego kominka mieszczącego się kilka metrów od 100 calowego telewizora.
- Obojętnie. Wszystko co chcesz. Ale najpierw coś zjemy - uśmiechnęła się.
Rozejrzałam się dookoła.
Coś czuję, że to będzie ciekawy dzień - Wyszeptałam sama do siebie.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)