- Skoro już zjadłyśmy, to może pokażę ci mój pokój. Chodź za mną - zaproponowała Rose kierując się w stronę schodów.
Kręte schody zaprowadziły nas na pierwsze piętro. W powietrzu unosiły się jeszcze zapachy naszego obiadu, a gosposia ociężale przemieszczała się po kuchni.
Gdy doszłyśmy na koniec długiego korytarza i skręciłyśmy w prawo moim oczom ukazały się potężne, dębowe drzwi zamykane na szyfr. Dziwne, bo okazało się, że za nimi znajduje się pokój Rose.
- Co ty tam trzymasz, że drzwi pancerne ci założyli? - zaśmiałam się wesoło i weszłam zaraz za nią do środka.
Czarne ściany, białe meble. Idealny kontrast, któremu blasku dodawał sufit. Na granatowym tle świeciły małe żarówki przedstawiające podstawowe gwiazdozbiory. Na białym biurku stał włączony laptop z jakimś nieznanym mi rockowym zespołem na tapecie. Ściana sąsiadująca z łóżkiem obwieszona była plakatami zespołów. Cicha muzyka leciała z odtwarzacza leżącego na najwyższej półce ogromnego regału z książkami, które najwyraźniej nie były używane, bo całe pokryte kurzem. Zresztą jak wszystko w tym pokoju. Panował tu dość przytulny "nieład artystyczny".
- Całkiem stylowy pokój. Inny niż reszta domu, którą widziałam dość dokładnie.
- Sama go urządziłam. Odzwierciedla trochę moją osobowość.
Usiadłam na miękkim, białym, pikowanym fotelu.
- Wygodnie. Co robimy? Siedzimy w domu, czy raczej gdzieś wyskoczymy. Osobiście wtrącając się w twój wybór zdecydowanie wolałabym to drugie.
- To możemy gdzieś wyjść, choć nie bardzo mam pomysł dokąd.
- Chodźmy gdziekolwiek. Spontanicznie. Przed siebie. Po prostu tam, gdzie nas nogi poniosą.
- Dobry pomysł, ale poczekaj... - spojrzała tajemniczym wzrokiem, podeszła do szafy i otworzyła ją. - Bierz z niej co chcesz i co będzie ci pasowało. Spokojnie, oddasz kiedy będziesz chciała. Mam tego tyle, że spokojnie mogę ci coś pożyczyć i nie to, że źle wyglądasz czy coś, ale gdyby ci się coś spodobało to bierz śmiało - uśmiechnęła się.
Bez słowa zaczęłam razem z nią przeglądać ciuchy.
- Mogę tą czarną sukienkę? Będzie idealnie pasować do reszty.
- Tak jak mówiłam, możesz brać co chcesz - uśmiechnęła się szeroko, co było u niej rzadkością.
Przebrałyśmy się i wyszłyśmy z pokoju.
- Chcesz do łazienki? Korytarzem prosto - zapytała.
Kiwnęłam głową przecząco.
- No to ja pójdę.
Zostałam sama na długim, pustym, białym i trochę przerażającym korytarzu. Nagle usłyszałam jakąś kłótnię z dołu. Podeszłam bliżej schodów i usłyszałam dwóch mężczyzn.
- Jak to uciekł?! Jak to nie zdążyłeś?! Ty... Zjedź mi z oczu. Jesteś totalnym niedorajdą, co ty sobie wyobrażasz?! To była ważna akcja. Jak tak dalej pójdzie to wy-la-tu-jesz! Rozumiesz to?! A teraz grzecznie pójdziesz do swojego zasranego wozu, pojedziesz tam i masz go szukać. Nie mam pojęcia jak to zrobisz, ale jeśli ci się nie uda, to będzie to zdecydowanie twoja ostatnia akcja. Zrozumiano?!
- Tak szefie, ale ja...
- Milcz! Pakuj swoje cztery litery do auta i już cię tu nie ma!
- Tak jest szefie.
Co to miało do cholery być?! Kto to był? Kim jest ten facet, ten cały "szef"... Byłam totalnie zdezorientowana. Stałam jak wryta. W tym domu dzieją się dziwne rzeczy.
- Jestem. A co to za mina? Jakbyś ducha zobaczyła, wszystko ok? - zapytała Rose.
- Tak tak, zamyśliłam się troszkę... - rzuciłam jej udawany uśmiech i zeszłyśmy po schodach.
Na kanapie siedział jakiś facet nerwowo szukający czegoś w jakiejś stercie papierów.
- A to jest mój tata - powiedziała Rose niezbyt entuzjastycznie.
- Dzień dobry - rzuciłam w jego stronę z szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry - odpowiedział nadal zapatrzony w jedną z kartek.
To był ten głos. Głos "szefa". Co?! Kim on jest i kim jest Rose? Czy ona wie co jej ojciec wygaduje?! O jego ludziach, o tym facecie, który ma "złapać go"?! Kim był ten "on"?! To wszystko to jakaś parodia.
- Musimy już iść - oznajmiłam. - Do widzenia.
- Do widzenia - odpowiedział.
W drodze na rynek postanowiłam wypytać trochę Rose o jej ojca.
- Czym tak właściwie zajmuje się twój tata?
- Jest właścicielem jakiejś dużej fabryki. Jak widać zyski z tego ma dość duże. Podobno sam się tego dorobił. Ciężko pracował od młodych lat, ale teraz ma od tego ludzi.
- Ale papierkowej roboty widać dogląda sam, nawet nie spojrzał z kim zadaje się jego córka.
- Zawsze taki był. W sumie interesuje go tylko sama satysfakcja z tego, że mieszkam z nim, a nie z matką.
- A jak to się stało, że twoi rodzice się rozstali?
- Rozstali? Oni nigdy nie byli razem. Moja mama była młoda, głupia, niewiele starsza od nas. On był przystojnym, trzydziestopięcioletnim facetem, ona zmysłową, zgrabną dwudziestolatką. Zawrócił jej w głowie, przespał się z nią i zostawił. Ona miała nadzieję, on w niej tą nadzieję zabił, gdy dowiedział się, że jest z nim w ciąży. Oczywiście gdy się urodziłam dla pewności zrobił test na ojcostwo. Nie chciał być z nią, bo była "z niższej półki". Za to marzył o córce. Walczył latami o prawo do wyłącznej opieki nade mną. W końcu znalazł jakiegoś dobrego adwokata, któremu zapłacił grubą kasę i udało mu się. Mogę widywać się z matką 3 razy w miesiącu i dodatkowo raz w roku pojechać do niej na weekend. To chore. Czasami tęsknię za nią, ale ona już chyba nie bardzo się mną interesuje. Zwłaszcza od czasu, gdy widzi, że u ojca niczego mi nie brakuje.
- To przykre. Co za drań z twojego ojca - spojrzałam na nią poirytowana.
- Takie jest już życie. Może i mam wszystkie materialne rzeczy, które chcę. Za to brak mi miłości ze strony kogokolwiek. I to już nie chodzi nawet o rodziców. Bronię się przed wszystkimi. Wmawiam sobie, że tak mi jest dobrze, że nikogo nie potrzebuję, ale tak na prawdę dobrze jest mieć kogoś, kto zawsze gdzieś czeka na ciebie. Kogoś, kto cię nie opuści choćby nie wiem co, nie patrzy na to jaka jesteś, a mimo wszystko wie, że go nie zranisz. Kogoś, kto cię nie zdradzi, nie zrani. Ale teraz ciężko znaleźć kogokolwiek takiego.
- Jestem twoją przyjaciółką. Zawsze to jakieś wsparcie. Gwarantuję ci, że się na mnie nie zawiedziesz. A jeśli chodzi o kogoś "więcej", to podobno istnieje takie coś jak przeznaczenie - uśmiechnęłam się.
Rose najwyraźniej wzruszyła się moimi słowami, a ja czułam się dumna, że tak łatwo zdobyłam jej zaufanie. Właśnie w tym momencie obiecałam sobie, że jej nigdy nie zawiodę. Bo przecież w końcu mało kto się na mnie zawiódł. Chyba nawet nikt.
- Miło z twojej strony - odpowiedziała ciepłym tonem.
Na miejscu było pełno ludzi. Kojący szum wody wydobywającej się z fontanny mieszał się z setkami różnych głosów i innych dźwięków. Jakiś początkujący zespół grał akustyczną wersję "Toxic" od Britney Spears. Podeszłam i wrzuciłam im jakiegoś drobnego. Usiadłam obok nich i zaczęłam się kołysać do rytmu. Rose zaśmiała się i usiadła obok. W refrenie nieświadomie zaczęłam śpiewać. Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy dołączyła do mnie przyjaciółka. Miała naprawdę porządny głos. Śpiewała lepiej ode mnie.
- No nieźle Rose, nieźle - zaczęłyśmy się śmiać i śpiewałyśmy dalej.
Gdy piosenka się skończyła wstałam i podeszłam do chłopaka grającego na cajonie.
- Mogę? - zapytałam.
- Teraz gramy coś innego, chyba że umiesz dobrze improwizować i szybko wbijasz się w dany rytm. Oczywiście, że możesz - uśmiechnął się i stanął obok.
Usiadłam na drewnianym pudle i czekałam na resztę instrumentów. Po wprowadzeniu dało się poznać, że to "Me Without You" od All Time Low. Szybko dołączyłam do nich. Troszkę zdziwieni i uśmiechnięci patrzyli jak dobrze daję sobie radę.
- Rose, zaśpiewaj... - poprosiłam.
- Skąd wiesz, że to znam?
-Widzę po tym jak ruszasz głową w rytm i ustami do słów - wystawiłam język w jej stronę.
- Ale tu jest za dużo ludzi...
- No dajesz, nikt cię tu nie zna - uśmiechnęłam się, chwilowo trochę wypadłam z rytmu, ale wróciłam na dobry "tor". Spojrzałam na nią z miną małego szczeniaczka i chyba podziałało.
- Ehh, no dobra. - usiadła wyżej niż my i zaczęła śpiewać. Coraz więcej ludzi zaczęło się schodzić i nawet tańczyli do naszej muzyki. Czułam się zadowolona, bo robiłam to co lubię i najwyraźniej zostało to pierwszy raz w życiu docenione.
Na koniec wszyscy bili brawa, a gdy już powoli ucichały jedna osoba dalej klaskała w dłonie. Spojrzałam się w stronę, z której pochodził ten dźwięk i zobaczyłam go.
To znowu on?!
- Maggie, co ci? Zaczerwieniłaś się. - zdziwiła się Rose.
Bez słowa spojrzałam na niego i z powrotem na nią. To wystarczyło by zrozumiała, że to ten chłopak z czarnego mustanga. Wcześniejszy opis pasował idealnie do tego, który tam stał.
Cały tłum się rozszedł, został tylko on. Oklaski ucichły.
- Szkoda, że grałaś, bo poprosiłbym cię do tańca i zdecydowanie nie przyjąłbym odmowy.
- Zmusiłbyś mnie? Wiesz, że to by było niczym molestowanie, a z tego co wiem to jest to karalne, więc uważaj - odpowiedziałam całkiem poważnym tonem.
- Dobrze, to ja już sobie pójdę i myślę, że chyba więcej ci nie będę przeszkadzał. Pa - rzucił krótko i powoli zaczął się oddalać.
- Ale... Stój! - krzyknęłam za nim, ale on wystawił rękę w górę i dalej szedł przed siebie bez słowa, nawet się nie obracając. - Fuck! - pomyślałam i pobiegłam za nim nie myśląc za wiele.
- Mówiłam chyba, że masz się zatrzymać - chwyciłam go za ramię.
- Upss. Dotknęłaś mnie w ramię i to dość brutalnie, a to już chyba molestowanie, nie mylę się? - spojrzał na mnie tymi nieziemskimi, orzechowymi oczami, a ja po prostu nie wiedziałam co powiedzieć. Na szczęście Rose mnie wybawiła z tego stanu.
- Gdzie ty uciekasz? - zapytała.
- Ashton - wystawił dłoń w jej stronę.
- Rose - niepewnie ją uścisnęła.
- Masz na prawdę świetną koleżankę, ale głos też masz niebanalny. Macie jakiś zespół czy coś?
- Nie... - odpowiedziała Rose.
- Ale planujemy! - wtrąciłam się szybko.
- Ooo, to widzę, że talenty się jednak nie marnują - powiedział z uśmiechem.
- No jak widać - uśmiechnęłam się.
W tym momencie do Asha podszedł jakiś chłopak.
- Chodź, bo się spóźnimy, za 10 minut się zaczyna, a ty sobie tu stoisz i panienki wyrywasz.
- Może byś się tak przedstawił... Drogie panie, to jest Lucas - zaśmiał się Ash.
- Nie Lucas, tylko Luke. A jak nie przestaniesz, to nawet Lucyfer - pacnął go w głowę.
- Chyba nie chcesz się bić przy damach - odparł Ash z udawaną powagą.
- No chodź tu cwaniaku, no chodź - Luke pacnął Ashtona.
- Moja babcia bije lepiej - odepchnął go i zaczęli się śmiać. - Taki jest właśnie mój przyjaciel, prawie jak młodszy brat, tyle tylko, że mama nie krzyczy gdy się bijemy - uśmiechnęli się.
- No nic, my się musimy zbierać - Luke powoli się cofał.
- Jedziecie z nami? Jest domówka u naszego kumpla, po znajomości możemy was tam wkręcić, jeśli chcecie to nie ma problemu, zawieziemy was i odwieziemy nawet pod same domy - zaproponował Ash.
- Jesteśmy na rowerach, ale w sumie... - zaczęłam, jednak Rose nie dała mi dokończyć.
- Nie. Nie możemy, nie dzisiaj. Innym razem - spojrzała na mnie i wiedziałam, że chodzi o ludzi. Nie łatwo im ufa, więc się jej nie dziwię.
- Ok, jak wolicie. To cześć dziewczyny, do zobaczenia.
Na pożegnanie podał mi dłoń, z której przekazał mi jakąś karteczkę. Uśmiechnęłam się i poczekałam aż odejdą.
- Patrz co mi dał, ciekawe co jest na niej napisane - uśmiechnęłam się i obydwie spojrzałyśmy na napis.
" *Numer telefonu* - zadzwoń lub napisz, byle tylko jak najszybciej. Ash :* "
- Na pewno nosi takie karteczki dla każdej wyrwanej dupy, bo jakoś nie widziałam, żeby cokolwiek pisał w międzyczasie - stwierdziła Rose ze znudzoną miną.
- Może... Ale to nie zmienia faktu, że przy nim czuję coś dziwnego.
W tym momencie podeszła do nas jakaś dziewczyna.
- Uważaj na niego. To typowy facet, co chwilę zmienia obiekt zainteresowania. Wykorzystuje, a na koniec porzuca jak byle jaką sukę. Nigdy nie jest na stałe. Zastanów się lepiej z kim się zadajesz, bo to może się źle dla ciebie skończyć - po tych słowach nieznajoma oddaliła się pośpiesznie.
- Yyyy? - wymamrotałam. - Nie wygląda na takiego...
- Ale może taki jest! Pamiętasz co ci mówiłam o swoim ojcu? Moja matka opowiadała mi jak to było, ostrzegali ją, ale nie posłuchała, bo chyba nie myślisz, że od razu się przespali. Udawał słodkiego i kochanego, a później już wiesz co było dalej. Nie wiem w sumie jaki jest ten cały Ashton, bo go nie znam, ale ja bym sobie dała z nim spokój.
- Nie będę słuchać pierwszej lepszej osoby na ulicy! - podniosłam ton.
- Tylko później nie mów, że cię nikt nie ostrzegał i że ci nie mówiłam co myślę na ten temat.
- Dobra. Nawet jeśli tak było, to czy nie mógł się zmienić? Każdy może się zmieniać.
- Tylko nie wiadomo czy na lepsze, czy gorsze.
- A może to jakaś zazdrosna dziewczyna, której się nie udało z nim - wciąż szukałam wymówek na jego usprawiedliwienie.
- Ja już nic nie mówię, rób jak uważasz. Martwię się o ciebie, ale ty myślisz tylko o sobie i nie dasz sobie powiedzieć, bo "wiesz lepiej" - powiedziała spokojnym tonem.
- Jeśli ktokolwiek się na nim zawiedzie, to będę to ja. Chodź mam nadzieję, że tak nie będzie.
- Dobra... Wracajmy już do domu, trochę już późno, a jutro szkoła - zaproponowała Rose.
- Ok, to jedźmy.
W drodze do domu rozmyślałam nad całym dzisiejszym dniem, który nie oszczędzał mi emocji. Ciekawe co będzie się działo dalej... Napisać do Asha, czy zadzwonić? I co to miało znaczyć. Kim była ta dziewczyna?! Nawet nie zdążyłam się o cokolwiek zapytać. Może ją odnajdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz