sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział II

Usiadłam w ławce zaszokowana całą sytuacją. Dziwne myśli błądziły w mojej głowie. Czy coś ze mną nie tak? Może dowiedziała się o mnie kilka rzeczy, których raczej nie powinna?
Tak, wiem. Święta nie byłam. Ale to, że czasem jakaś pusta laska oberwała za krzywe spojrzenie nie było powodem, by mnie unikać, bądź ignorować. Każdemu się może zdarzyć. No chyba, że chodzi o te zielsko. Co prawda sama nigdy nie brałam, ale rozprowadzało się towar to tu, to tam...
Zdziwiłam się, gdy nagle obok mnie usiadła Rose. Najpierw mnie unika, a teraz siada obok? Coś mi w tym wszystkim nie pasuje.
- Hej - rzuciłam krótko w jej stronę.
- Cześć - odpowiedziała z ledwo widocznym uśmiechem.
- Nie rozumiem czegoś - zaczęłam. - Dlaczego ignorowałaś mnie na korytarzu?
- Mam trudny charakter...
- No to co, ja tez mam trudny charakter, ale jakoś nie unikam innych osob. Nie rozumiem do końca tego.
- Nie łatwo jest zaufać komukolwiek będąc mną. Dużo w życiu przeszłam. Ludzie w poprzednim miasteczku nienawidzili mnie za wygląd. Kierowali sie stereotypami, plotkowali. W szkole też nie było kolorowo. Praktycznie dzięki ojcu się tutaj znalazłam. Mama straciła pracę i podobno dopóki jej szuka to tutaj zostane. Ale nie wierze w to. Wiem jakim człowiekiem jest mój ojciec. Lubi „zdobywać“. Jak narazie kupuje mi drogie prezenty, zabiera na jakieś mało interesujące wyjazdy. I podejrzewam, że poprostu chce przeciągnąć mnie na swoją stronę na złość matce.
- A mi zaufałaś? Zaufałaś tak poprostu? - zapytałam z ciekawością malującą się na twarzy.
- Wydajesz się być inna. Zupełnie inna niż reszta. Taka trochę jak... Jak ja...
- Trochę w życiu też przeżyłam. Ale chyba mimo wszystko nie tyle co ty.
Nagle zauważyłam stojącą nad nami nauczycielkę. To była pani Black. Najostrzejsza nauczycielka w całej szkole. Rygorystyczna, surowa i egoistyczna.
- Czy ja wam przypadkiem nie przeszkadzam? - wypowiedziała płynnie podniesionym tonem w naszą stronę.
- Przepraszamy, my już będziemy cicho - odpowiedziałam szybko z miną słodkiego szczeniaka, która jednak nie bardzo na nią podziałała.
- No dobrze. To było upomnienie, ale następnym razem będzie uwaga. Czy to zrozumiałyście?
- Tak jest! - po tych słowach wróciła pod tablicę - Stara suko...- obydwie wybuchnęłyśmy śmiechem. Rzuciła nam ostrzegawcze spojrzenie, jednak na szczęście nie słyszała moich słów.
Na przerwie śniadaniowej wyszłyśmy przed szkołę. Tłumy ludzi paliło papierosy w pobliżu przystanku autobusowego, jakaś urocza parka obściskiwała się na ławce przy sąsiednim budynku. Grupa chłopaków zaczepiła nas, wiec postanowiłyśmy pójść do łazienki na parterze, by uniknąć niechcianych towarzyszy.
- Co robisz po szkole? - zapytała Rose.
- No raczej jade do domu, bo nie mam innego pomysłu. A co?
- W sumie gdybyś chciała to możesz wpaść do mnie. Poźniej możemy wyskoczyć na miasto. Jakieś zakupy czy coś. Ja stawiam. W sumie mój ojciec - uśmiechnęła się.
- Do której dzisiaj mamy lekcje tak własciwie?
- Została jeszcze jedna godzina. Dzisiaj mamy do 13.25.
- No to dobrze - powiedziałam zadowolona. - w takim razie idziemy na te zakupy, ale nie chce żebyś płaciła za mnie, nawet z pieniędzy swojego nadzianego ojca.
- Dla mnie to żaden problem. Lubię się dzielić.
- Ja też lubię, ale rzadko mam czym. - zaśmiałam się.
Rose poprawiła makijaż i poszłyśmy na lekcje.

***

Wyszłyśmy ze szkoły i udałyśmy się w stronę mojego roweru.
- Czym ty jeździsz do szkoły tak właściwie? - zapytałam Rose.
- Na rowerze - odparła.
- No to na co czekasz. Bierz go i jedziemy - uśmiechnęłam się szeroko.
- Ale ja tutaj nie mam... - odpowiedziała lekko zakłopotana.
- To gdzie ty go trzymasz? Nie chce nic mówić, ale pod szkołą jest najbezpieczniejszy i jest najbliżej. Mam nadzieje, że daleko nie będziemy musiały iść - zaśmiałam się i ruszyłyśmy do bramy. Spojrzałam na prawo.
- Co to ma być?! Znowu on... - zbulwersowana schowałam się za dość sporo wyższą Rose. Gdy dało się zarówno zauważyć jak i usłyszeć, że już nas minął, spojrzałam w jego stronę.
- Kto to jest? - zapytała.
- Ashton. Tak właściwie tylko tyle wiem. Dzisiaj tak bardzo mu się spieszyło, że o mały włos nie starciłam życia przez niego. Nieostrożny dupek.
- Spokojnie. Chodźmy już - ruszyła przed siebie.
Jakieś 200 m za szkołą rozciągał się długi, asfaltowy parking należący do sąsiedniej fabryki. Rose podeszła do jednego z rowerów opartych o płot, tuż obok ogromnego dębu stojącego samotnie pośród samochodów.
- Ach to tu jest te twoje tajemnicze miejsce - zaśmiałam się przyjaznym tonem i ruszyłyśmy obydwie w stronę miasta.
Jadąc tuż za Rose zastanawiałam się czy jego wizyta pod szkołą była przypadkowa. Ashton. Te imie non stop siedziało w mojej głowie nie dając racjonalnie myśleć. W sumie może trochę go polubiłam. Wydawał się być dość miły. Mimo swojej nieostrożności. Mimo wszystko. A te oczy...
- Uważaj! Bo teraz to ty mnie zabijesz - wykrzyczała Rose, gdy przytarłam swoim przednim kołem o jej błotnik. Zaśmiałyśmy się jednocześnie.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Mam dzisiaj jakiś ciężki dzień.
- Za chwilkę będziemy już na miejscu.
- Ok. Mam nadzieję, że twojego ojca nie będzie w domu. Mam złe przeczucia co do takich typów  - wypowiedziałam jakby sama do siebie.
Zdaje się, że Rose niczego nie brakuje - pomyślałam wjeżdżając na najsłynniejszą dzielnicę. Dzielnicę dla tych „najbiedniejszych“. Mijając każdy dom nie nadąrzałam podziwiać bogatych zdobień, ogromnych ogrodów, złotych filarów przy drzwiach wejściowych, bogatych dzieciaków spacerujących ze swoimi nianiami. Tutaj życie toczyło się zupełnie inaczej. Co metr mijały nas limuzyny, porshe, ferrari, lamborgini, aston’y martin’y, a na widok czarnego bugatti veyron super sports miałam ochotę zakopać się wraz ze swoim rowerem pod ziemię. Jakaś pierwsza lepsza wieśniaczka tu nie pasowała.
- Jesteśmy - Rose wskazała dłonią na najbliższy dom.
Na ogromnym podwórzu z fontanną przedstawiającą parę kochanków pod parasolem, trzymających się czule za ręce stała długa, czarna limuzyna. Woda spływała obficie dookoła ich zbliżonych do siebie ciał.
Dookoła kilka zgrabnie wymodelowanych tui stało swobodnie na idealnie wystrzyżonym, ciemnozielonym trawniku. Przy schodach stały dwie ogromne, pozłacane donice, w których błękitne niezapominajki zapraszały do domu.
- Dość przytulnie - wypowiedziałam z entuzjazmem.
- No to wejdźmy - Rose zacięgnęła mnie za rękę pod drzwi i otwarła je - zapraszam...
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Ten dom był ogromny. Dobrze, że nie byłam tutaj sama, bo nie wiem czy jakimś cudem bym stąd wyszła. Na środku ogromnego salonu, który zajmował chyba całe piętro, stały potężne, solidne schody. W tym pomieszczeniu zdecydowanie królowała biel, która jednak stanowiła tylko tło. Czarne umeblowanie idealnie kontrastowało się ze ścianami. Kilka innych czarnych elementow zdobiło mury pomieszczenia. Ze schodów zbiegła kobieta. Przywitała się z nami. Jej strój świadczył o roli jej osoby w tym domu. Ewidentnie była gosposią i nianią w jednym. Zapytała co podać. Poprosiłam o sok pomarańczowy, Rose - o wode mineralną z lodem i cytryną. Dodatkowo kazała podać wytrawny obiad oraz lody na deser.
- I jak, podoba się? - zapytała Rose.
- Ty tak serio pytasz?! Oczywiście, że sie podoba...
- To się cieszę - odpowiedziała ze satysfakają w oczach.
- To co będziemy tutaj robić? - zapytałam nie odrywając wzroku od dużego kominka mieszczącego się kilka metrów od 100 calowego telewizora.
- Obojętnie. Wszystko co chcesz. Ale najpierw coś zjemy - uśmiechnęła się.
Rozejrzałam się dookoła.
Coś czuję, że to będzie ciekawy dzień - Wyszeptałam sama do siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz